Baba-Jaga, Bobojad i Mervin – czyli jak poskromić Paskudę
– Jak będziesz niegrzeczna, to zobaczysz, przyleci Baba-Jaga na miotle, porwie cię i zje! – Czy jest ktoś, kto nie słyszał podobnych bzdur jako dziecko? Założę się, że każdy był w jakiś tam sposób „zastraszany”, co miało sprawić, że będzie grzeczną i wzorową pociechą rodziców.
Teraz sama jestem mamą. I od razu zapowiedziałam, że ja swoich dzieci straszyć nie będę. Oczywiście po kilku latach musiałam to postanowienie cofnąć, bo okazało się, że Super Nianią nie jestem i czasami z braku innych pomysłów padały z moich ust groźby! Nie wmawiałam jednak moim dzieciom, że Baba-Jaga pożre je żywcem, tylko że będzie je trzymać w klatce i karmić trawą. Taka łagodniejsza wersja. Mysza jednak bardzo szybko zorientowała się, że z tą Baba -Jagą to jakaś ściema (nie wiedzieć dlaczego!) a Misiek w ogóle Baba -Jagę miał gdzieś. Wtedy M wkroczył do akcji ze straszydłem swoich czasów, Bobojadem. W wersji drastycznej, jak sama nazwa wskazuje. Bobojad to taki stwór, co chodzi i zjada niedobre dzieci. Logiczne chyba. Otóż nie bardzo, bo moje dzieci nie mogły załapać, że jak będą niegrzeczne, to nadejdzie ów potwór i je pożre na podwieczorek. Strasznie oporne, słowo daję. Przez co człowiek się nakręcał i wymyślał coś, czego będą się bały.
I tu pojawił się, jak na zbawienie, bardzo sympatyczny starszy pan, który miał na imię Mervin i był naszym najbliższym sąsiadem. Pewnego dnia Myszy się wymknęło, że ona się boi tego pana. Korzystając z okazji, od razu ją poinformowałam, że ten pan ma na imię Mervin i żeby lepiej była grzeczna, bo Mervin mieszka tuż za ścianą. To działało na Myszę dość długo. Naprawdę na hasło „Mervin” zalewała się anielską dobrocią a aureola zawieszona była nad jej głową przez większość dnia i nocy. Pewnego dnia Mervin zapukał do drzwi. Ku przerażeniu Myszy, otworzyłam mu drzwi, a to zło chodzące, ten bezlitosny potwór przyniósł mi krzaczek pomidora, żebym sobie postawiła przed domem to będę miała świeże pomidorki, gdy już dojrzeją. A niech go! A że moje dziecko nie jest głupie, no to Mervin, jako postrach wsi, odszedł w siną dal.
Później pojawiła się Super Niania. Obejrzała Mysza ze mną kilka odcinków i to wystarczyło. Kiedy już niczym się jej nie dało okiełznać, to tata brał telefon i dzwonił po Super Nianię i wtedy zapadał nagły spokój. Jednakże po jakimś czasie moje, jak już wspomniałam wcześniej, mądre dziecko, zorientowało się, że ta Super Niania się tu do nas za żadne skarby z telewizją nie zapuści i stwierdziła, że może ją śmiało olać. I olała. Na szczęście już weszła w ten wiek, kiedy to zapewne stwierdziła, że księżniczce nie wypada być niegrzecznym, całkiem słusznie zresztą. Teraz za to nauczyła się pyskować. No ale nie ma się co dziwić, w końcu jest córką swojej matki.
To tyle, jeżeli chodzi o Myszę. O Miśku nie ma co pisać, bo ten ma ogólnie olewkę na wszystko. Nic nie działa, niczego się nie boi (oprócz wody w dużym basenie, ale przecież nie będę straszyć dziecka, że go do basenu wrzucę). Chodził za karę do kąta, co przynosiło skutek chwilowy. Po jakimś czasie się wycwanił i kiedy najpierw był niegrzeczny to potem oznajmiał: „to ja idę do kąta”. Do kąta kazał też chodzić mi albo M, kiedy mu coś nie odpowiadało. I jak do tej pory haka na mojego syna nie ma. Nie interesują go kary typu zakaz oglądania bajek czy jedzenia słodyczy. Jemu nie zależy, czym doprowadza mnie do szaleństwa. A wczoraj dosłownie przeszedł samego siebie. Spieszyłam się do pracy, a Misiek postanowił, że on w ten dzień nie zje śniadania. Ile się naprosiłam, on nie zje i koniec. Jak sobie pomyślałam, że ma głodny z domu wyjść to aż mnie skręciło. Przecież nie będę go straszyć policją, tak jak moja koleżanka swoją córkę, na którą to świetnie działało. Gdybym powiedziała, że zadzwonię na policję, to pewnie by mnie poprosił, czy mogłabym jeszcze zadzwonić po wóz strażacki, tak przy okazji. I posunęłam się do czegoś, z czego nie jestem dumna, no ale co było robić? Powiedziałam, że jak natychmiast nie zje, to go spakuję i zawiozę do szpitala i tam go nakarmią zastrzykiem. Prychnął i poleciał na górę. Ja dopiłam kawę i poszłam za nim, a tam koleś wyciąga z szuflad bluzki, majtki, spodnie, piżamę… Pytam, co robi.
– No pakuję się, do szpitala – odpowiada z uśmiechem od ucha do ucha. Szczena mi opadła i walnęła o podłogę, dobrze, że mam wykładzinę. No i ja się pytam wszystkich ekspertów, co to te mądre książki piszą o wychowaniu, ja się pytam: co w takiej sytuacji?
Misiek poszedł do opiekunki bez śniadania. I przeżył.