Kiedy nadopiekuńczość zamienia się w egoizm
Mam problem. Od dawna, w sumie od 7 lat i zauważyłam, że z biegiem czasu, zamiast maleć to się robi coraz bardziej uciążliwy. Słyszeliście o rodzicach helikopterach? Takich, co to mają nieprzemożną chęć czuwać nad swoimi dziećmi w dzień i w nocy i na każdym etapie ich życia? No to właśnie coś z tego mam, niestety. Może nie do końca, ale jednak…
Odkąd się urodziła Mysza, świat wydał mi się o wiele bardziej podejrzany i ciężko mi było trochę z tym żyć. Mam w sobie coś takiego, co nie pozwala mi odpuścić. I o ile jakoś jestem w stanie opanować te uczucia, kiedy mam dzieciaki przy sobie, tak już w momencie, gdy je tracę z oczu, dopada mnie milion obaw. Na swoje usprawiedliwienie muszę powiedzieć, że nie do końca jestem takim helikopterem, bo walczę z tym i nie wpływa to aż tak na moje dzieci. Bardziej na mnie.
Gdy idziemy na plac zabaw i dzieciaki szaleją, skaczą i narażają swoje życie na zjeżdżalni, która ma dwa metry długości i zerowy kąt nachylenia, to nie rzucam się i nie latam za nimi, krzycząc, żeby stały na baczność, to im się nic nie stanie. Siedzę grzecznie na ławce i przeżywam katusze. Głowa mi lata we wszystkie strony i jak mi tylko znikną z oczu, to ogarnia mnie panika, ale mimo to nie psuję im zabawy, a przynajmniej bardzo się staram.
Stwierdziłam własnie, że najwyższa pora coś z tym zrobić, bo inaczej się wykończę. Po raz pierwszy zdecydowaliśmy, że zawieziemy dzieciaki do dziadków na wakacje. Nigdy wcześniej tego nie zrobiliśmy, myśląc, że są stanowczo za małe, podczas gdy moje koleżanki nie miały żadnych oporów. Teraz już postanowiliśmy, że tak zrobimy. Po pierwsze dlatego, że dzieciaki bardzo tęsknią, a widzą się z rodziną w Polsce dwa razy do roku. Po drugie tutaj wakacje spędziłyby głównie u opiekunki, bo my musimy pracować, a nie mamy tutaj żadnej rodziny, która mogłaby pomóc przy opiece nad nimi. A po trzecie stwierdziliśmy, że nam też przydałby się taki odpoczynek.
No i skakaliśmy z M ze szczęścia, że przez trzy tygodnie będziemy sami i że będzimy mogli się skupić tylko na sobie. Ja przestałam skakać w momencie, gdy kupiłam bilety lotnicze i wszystko zostało dograne. Od tamtej pory moje helikopterstwo nie dawało mi żyć. Bo mi się wydaje, że jak mnie nie ma przy dzieciach, to od razu cały świat będzie chciał to wykorzystać i zrobić im krzywdę.
I między innymi dlatego zadzwoniłam do mojej Lefti, która dla mnie jest ekspertką od wychowania dzieci, żeby mi powiedziała, co mam zrobić. Powiedziała mi, żebym się poszła leczyć (to tak w skrócie). I dotarło do mnie, że ma rację. Dzieci są coraz starsze, coraz bardziej samodzielne i tak naprawdę jestem im coraz mniej potrzebna, czy mi się to podoba, czy nie. Mysza na przykład od kilku dni zaczęła męczyć, czy mogłaby pójść sama na plac zabaw, który jest jakieś dziesięć minut od naszego domu, bo jej koleżanki same chodzą, a ona nie może. Nie chciałam się zgodzić, słyszeć o tym nie chciałam, przecież mój dzidziuś nie może nigdzie sam iść, bo nie umie jeszcze samodzielnie myśleć! Kaśka mi powiedziała, że robię jej krzywdę takim traktowaniem, a przed moimi oczami stanęła mi sześcioletnia dziewczynka robiąca fikołki na trzepaku i latająca z badylami po całym osiedlu, dopóki nie usłyszała „obiad” przez okno. To byłam ja. Pamiętam te czasy i wspominam je zawsze z radością w sercu. I sama jednocześnie pozbawiam takich wspomnień moją córkę.
Powiedziałam sobie „koniec z tym!”. Dałam mojemu dziecku jej pierwszy telefon, kazałam ubrać zegarek i powiedziałam, że może iść na plac zabaw, ale że ma patrzeć na zegarek i wrócić o 18:00 (czyli miała ponad godzinę). Przeprowadziłam ją przez ulicę (tego nie mogłam odpuścić, póki co) i moje dziecko poszło „w świat”. Przeczuwałam jednak, że trzeba będzie po nią iść, bo nie będzie pamiętać, że ma wrócić do domu, a telefon na bank gdzieś zgubi. Myliłam się i trochę mi wstyd. Zadzwoniła już po 15 minutach, że trochę się martwi, bo duża wskazówka jest na dwónasctce, a mała na piątce, ale nie wie, czy trochę też nie na szóstce. Uspokoiłam ją, że ma jeszcze cała godzinę. Zadzwoniła tak jeszcze z cztery razy i wtedy dotarło do mnie, że ona po prostu nie chce mnie zawieść, dlatego wolała się upewniać, czy to już czas, żeby wracać.
Koniec z helikopterstwem, muszę pozwolić moim dzieciom żyć. Zrozumiałam to w chwili, kiedy Mysza wróciła do domu. Pięć minut przed czasem.
Nie pamiętam, kiedy moje dziecko było aż tak szczęśliwe, jak w tamtej chwili.