390702-610x610-1367959904-primary
BANIALUKI, DAMSKO-MĘSKIE,

O tym jak niemal poślubiłam Patricka Swayze

Mężów miałam w życiu wielu. Jedni bardziej kurtuazyjni, inni mniej i różnie nam się układało. Czasami związek kończył się tuż po ślubie, czasami trwał aż do końca kolonii, a w ekstremalnych przypadkach pisywaliśmy do siebie jeszcze długo po wakacjach.
Jednak ten mąż miał być wyjątkowy.

Były to czasy, kiedy namiętnie oglądałam razem z kuzynką „Dirty Dancing” po trzy razy dziennie, przerabiając różne sceny przy pomocy lalek Barbie i Kena oczywiście, więc nie ma się co dziwić, że kiedy go zobaczyłam, nogi się pode mną ugięły. Patricki Swayze we własnej osobie. Trochę, co prawda, niski i przy kości, ale kto by tam na takie szczegóły zwracał uwagę.
Od razu zostałam jego koleżanką i nie minęły dwa dni, jak Patrick poprosił mnie o rękę! Taki mam, proszę państwa, dar przekonywania do siebie ludzi. A może też mu kogoś przypomniałam? Angelinę Jolie albo kogoś w tym stylu? W każdym razie zgodziłam się zostać jego żoną.

Ślub miał się odbyć w najbliższą niedzielę i na dodatek miał być udzielony przez najprawdziwszego księdza, który przyjeżdżał co niedzielę do ośrodka kolonijnego, żeby odprawić mszę dla dzieciaków. Nawet można się było wyspowiadać na takiej kolonii, sam na sam z księdzem w pokoju. (Matko święta, aż mnie ciarki przeszły, jak to napisałam). W dzisiejszych czasach już by to nie przeszło. Ale tamten ksiądz był całkiem w porządku i zdobył nasze serca głównie faktem, że nosił modne, niebieskie dżinsy.

Raz postanowiłyśmy się z kuzynką wyspowiadać. Nie do końca byłyśmy przekonane czy to, co zrobiłyśmy, to grzech czy nie, ale po wielogodzinnych dyskusjach doszłyśmy do wniosku, że jednak grzech i to na dodatek nie jakiś tam zwykły, mały grzeszek. Poszłyśmy razem, żeby nawzajem dodawać sobie otuchy i trzymając się za ręce i na twarz przyjmując wyraz skruchy przeogromnej, a w myślach bijąc czołem o posadzkę, tak na wszelki wypadek, wyjawiłyśmy, że podczas zabawy figurkami z naszej ulubionej bajki „Kubuś Puchatek”, która to za „naszych czasów”, była typową bajką dla małoletnich nastolatek, złamałyśmy jedno z przykazań, to, w którym mowa, o tym że „nie będziesz używał imienia Pana Boga swego na daremno”. Mianowicie ośmieliłyśmy się, w zabawie, posługiwać takimi określeniami jak „Kubuś Bóg” czy „Prosiaczek Mojżesz”! Zostało nam wybaczone.

Wracam jednak do mojego ślubu. Otóż pewnego dnia koło mojego przyszłego męża zaczęła się kręcić niejaka Justysia. Długie, proste włosy blond, sięgające chyba do ziemi, oczy na pół twarzy (żeby chociaż była piegowata, ale nie!), zgrabne nogi, długie tak samo, jak włosy i na dodatek miała już 13 lat, czyli była bardziej doświadczona niż ja. Jednym słowem – puszczalska – pomyślałam sobie. A pomyślałam tak tylko dlatego, że byłam wtedy zbyt młoda, żeby pomyśleć sobie „ździra”.

I ta Justysia poprosiła moje narzeczonego o rękę! Niby taka mądra, taka dojrzała, a jednak…zero szacunku do samej siebie. A mój debilny narzeczony przyszedł do mnie i powiedział:

– Słuchaj, bo ja nie wiem co mam robić, wiem, że się z tobą zaręczyłem, ale teraz Justyna mnie poprosiła, a wiesz, przecież dziewczynie to tak głupio odmawiać – No jasne, puszczalskiej się nie odmawia, Pysiu – pomyślałam sobie i udawałam zupełnie obojętną.

– No i wiesz, pomyślałem sobie, czy może zgodziłabyś się, żeby te nasze zaręczyny, tego, no, odwołać czy coś – Co? Odwołać? Zaręczyny z Patrickiem Swayze? Zaczęłam go brać pod szpic, że jaki z niego facet, że jak tak bez honoru, obiecuje, potem zrywa. W końcu dałam sobie spokój. Chce się żenić ze ździrą, proszę bardzo!

I wtedy mój narzeczony wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko w kształcie serca!

– Ja ci nawet pierścionek kupiłem – rzekł i otworzył pudełeczko, a w środku, jak babcię kocham, prawdziwy, metalowy pierścionek z czerwonym oczkiem! – no i ja go kupiłem, ale w takiej sytuacji, to ja się z nikim nie ożenię, bo nie wiem, której mam go dać – i pieprznął pudełeczkiem o ścianę.

O nie! Wprowadził do gry mocną kartę, a ja jeszcze nigdy wcześniej nie dostałam prawdziwego, metalowego pierścionka od mężczyzny. Nie wiele myśląc, rzuciłam się, żeby podnieść pierścionek i powiedziałam – Słuchaj Patrick…znaczy Dominik…daj go mnie!

Nie dał. Popłakał się i wyszedł i nie ożenił się z żadną. I bardzo dobrze. Justysia trochę dramatyzowała, no, bo przecież sama go poprosiła. Ja nie mogłam tylko przeboleć mojego pięknego pierścionka, ale cóż znaczy pierścionek bez miłości, hę?

Dalej pamiętam jego twarz i teraz kiedy jestem dużo starsza, stwierdzam, że ze mną coś musiało być nie tak. On nawet trochę podobny nie był. Ech, młodzieńcza wyobraźnia.

Visit Us On FacebookCheck Our Feed
Przeczytaj poprzedni wpis:
race-for-life
O Race For Life, o Dniu Ojca i o tym jak stracić klienta w jeden dzień

W zeszłą niedzielę obchodziliśmy Dzień Ojca, gdyż w Anglii odbywa się on wcześniej niż w Polsce. Dzień zaczął się bardzo...

Zamknij