„Polsce – służyć, Europę – tworzyć, Świat – rozumieć”. Czyli polski konsulatu w Londynie.
Wczoraj skontaktowała się ze mną pewna kobieta. Potrzebuje pomocy, bo znalazła się w krytycznej sytuacji. Ktoś jej powiedział, że ja się znam na podobnych sprawach i być może będę mogła coś doradzić. Sytuacja przerosłaby nie jednego. Bita i gnębiona przez męża w końcu nie wytrzymała i uciekła z domu razem ze swoim dzieckiem. Zgłosiła się na policję. Policja kazała się panu bokserowi uspokoić, a kobietę odwiozła do hotelu, a następnie podała adres rady miasta, gdzie może zgłosić się po dalszą pomoc. Muszę przyznać, że znam się rzeczywiście trochę na podobnych sprawach i wiem, że policja wykazała całkowitą niekompetencję w stosunku do tej dziewczyny. Powinni byli chociaż zapytać, czy chciałaby złożyć oficjalne zażalenie i pana aresztować, a nie uspakajać. Nie o tym jednak chcę pisać, więc przejdę dalej. Wystraszona dziewczyna widzi jedyne wyjście w wyjeździe do Polski, jednakże nie ma ważnego dokumentu i dopiero czeka na wizytę w konsulacie, żeby złożyć wniosek paszportowy. To trwa, biorąc pod uwagę, że przez polski konsulat w Londynie, przewija się 100 tys. ludzi rocznie, i choć powinna to być sprawa do załatwienia od ręki, tak jak jest na przykład w przypadku obywatela angielskiego, to nie jest, bo mamy do czynienia z konsulatem polskim. A polski konsulat w Londynie to wspaniały przykład niesamowitej kompetencji i dbałości o własnych obywateli, o czym sama miałam nie raz okazję się przekonać, ale o tym kiedy indziej.
„Polsce — służyć, Europę — tworzyć, Świat — rozumieć”. Taki oto napis widnieje na stronie konsulatu polskiego w Londynie. Nie ma co, ktoś się wysilił. Poradziłam więc dziewczynie, żeby zadzwoniła do konsulatu i zapytała, czy jest coś, co może zrobić żeby przyspieszyć wydanie paszportu i wyjechać, ponieważ uciekła przed mężem i razem z dzieckiem stała się osobą bezdomną i nie chce się tutaj tułać po urzędach, tylko chce wrócić do kraju, tam gdzie najbliższe osoby mogą udzielić jej wsparcia. Wiedziałam, jakie ma szanse na to, że konsulat jej pomoże, bo jak wspomniałam, miałam do czynienia z tą sympatyczną placówką, ale innego wyjścia nie widziałam w jej przypadku, bo dziewczyna za wszelką cenę chce dostać się jak najszybciej do kraju.
Zadzwoniła do mnie na drugi dzień. Od wczoraj próbowała się skontaktować z konsulatem, ale tam nikt nie odbierał. Powiedziałam jej więc, że to u nich akurat normalne i żeby znalazła na stronie numer alarmowy do konsula dyżurnego i tam zadzwoniła. Wiedziałam, że istnieje taki numer, bo kiedyś koleżanka opowiedziała mi swoją historię z konsulatem, o której zaraz Wam napiszę.
Dziewczyna zadzwoniła znów. Powiedziała, że znalazła ten numer i że najpierw w ogóle nikt nie odbierał, aż w końcu się dodzwoniła. Na jakiś uniwersytet. Zdębiałam i postanowiłam to sama sprawdzić, bo być może jej źle wybrało numer, czy co tam. Zadzwoniłam. Nic. Zadzwoniłam jeszcze trzy razy i już za trzecim razem odezwała się miła pani, mówiąca po angielsku. Nie zgadzały się dwie rzeczy. Po pierwsze była miła, po drugie mówiła nie w tym języku, co trzeba. No ale mówię, że ja do konsula, a ona, że to uniwersytet i że muszą na stronie mieć błąd, bo nie ja pierwsza dzwonię do konsula pod ich numer. Sprawdziłam więc numer pięćdziesiąt razy, bo przecież nie do wiary. I niestety, ale musiałam uwierzyć.
Na stronie konsulatu, zaraz przy numerze widnieje informacja: „Z uwagi na fakt, że konsul przebywa poza siedzibą urzędu, uprzejmie prosimy o kontakt wyłącznie w sytuacjach nagłych i wymagających natychmiastowej interwencji np.: wypadki losowe lub zgony obywateli polskich na terenie okręgu konsularnego”. Więc jakby co, to w nagłym wypadku dodzwonisz się do miłej pani na jakimś uniwersytecie i będziesz jej mógł opowiedzieć o tym, co takiego się wydarzyło.
I tu opowiem Wam kolejną historię związaną z polskim konsulatem w Londynie, którą opowiedziała mi pewna Polka. Jedno jest pewne. Coś tu nie gra i im więcej osób się o tym dowie, tym lepiej.
Ta polka wybierała się do Polski. Dwa dni przed wylotem postanowiła zrobić odprawę przez internet. Tylko i wyłącznie dlatego, że gdy próbowała coś wcześniej drukować, to wyświetlał jej się komunikat, że tusz w drukarce się kończy. Pomyślała więc, że zrobi to dwa dni wcześniej, żeby miała czas kupić tusz, gdyby jednak się skończył na amen. Inaczej zrobiłaby to dopiero dzień przed wylotem, jak zawsze i wtedy byłaby dupa zbita! Włączyła komputer i poszła po paszporty. I wtedy właśnie się okazało, że wszystko jest tam, gdzie zawsze, oprócz dokumentu syna. Przetrzepała cały dom, zryczała się jak głupia, bo nie miała zielonego pojęcia nawet, gdzie jeszcze szukać. Zniknął, a nie miał prawa zniknąć. Zaczęła gorączkowo się zastanawiać, co dalej robić.
Zadzwoniła do konsulatu polskiego. Znaczy wykręciła numer, ale ją odłączyło. I tak z czterdzieści razy. I na te czterdzieści telefonów udało jej się połączyć dwa razy! Postanowiła więc zadzwonić do polskiej ambasady. Zadzwoniła. Też kilkadziesiąt razy. Tym razem nie połączyła się ani razu. Zaczęła bombardować więc dalej konsulat w nadziei, że zdarzy się cud. I się zdarzył, bo cuda się zdarzają przecież, dosyć często nawet. Odebrał tajemniczy pan (odebrał i powiedział tylko „proszę” więc przez chwilę nie była pewna, gdzie się dodzwoniła. ” Dzień dobry, konsulat” najwyraźniej było ponad jego możliwości). Wyjaśniła sytuację, mówi, że leci, a nie ma paszportu i co ma w takiej sytuacji zrobić. A pan na to, że on nie wie, co jej doradzić! Szlag ją, rzecz jasna, trafił. Nie dość, że człowiek dzwoni, jak oszalały, nie dość, że go rozłącza cały czas, to jeszcze, jak już się udało, to pan, który pracuje w konsulacie i, jakby nie było, reprezentuje Polskę, odbierając od czasu do czasu telefon, nie wie, co doradzić w sprawie paszportu. Nie odpuściła i powiedziała, że oczekuje jakiejś odpowiedzi, bo nie po to dzwoniła przez pół dnia, żeby usłyszeć, że on nie wie. W końcu Pan z konsulatu powiedział, że w sprawach bardzo pilnych należy wysłać maila bezpośrednio do konsula, zaargumentować swoją prośbę o przyspieszone wydanie dokumentu i wtedy być może się zgodzi, ale trzeba mieć naprawdę poważny powód. Powiedział jeszcze, że konsul odpowiada na miale raz na cztery dni i dodał: „Nie. To nie jest żart”.
Napisała maila w rozpaczy, bo wyglądało na to, że nic innego nie pozostało. I tak sobie pomyślała, że jeżeli napisze, że jej dziecko od pół roku czeka, żeby zobaczyć się z dziadkami, że od pół roku codziennie przed snem pyta, kiedy poleci do Polski i że jeżeli teraz się okaże, że nie poleci, to pęknie mu serduszko, to konsul ją zleje. Więc podała silny argument, który z jej dzieckiem nie miał nic wspólnego. Innego wyjścia nie wiedziała, postanowiła skłamać. Później czas mijał jej na sprawdzaniu maila bez przerwy, bo wierzyła, że konsul odpisze lada moment. W końcu zaczęła przeglądać stronę konsulatu i natknęła się właśnie na numer alarmowy do konsula dyżurnego. No to zadzwoniła. Jeszcze wtedy najwyraźniej numer był dobry, bo zamiast pani z uniwersytetu odebrała prawdziwy konsul. Powiedziała co i jak, nie wspominając o tym, że jako matka, zrobi absolutnie wszystko, żeby jej czteroletnie dziecko nie musiało znosić czegoś, co jest w tym wieku trudne do zniesienia. Konsul okazał serce i powiedział, żeby na drugi dzień przyjechała do konsulatu razem z ojcem dziecka i że dostanie paszport.
Na drugi dzień, po trzech godzinach jazdy, znalazła się w konsulacie. Pan który wpuszcza interesantów, powiedział żeby czekać, bo on musi potwierdzić z konsulem, czy mogą wejść. Po pół godziny czekania konsul chciał z nią rozmawiać przez telefon. Nie był to jednak ten sam konsul, który obiecał jej paszport dzień wcześniej. Na pytanie „W czym mogę pomóc” opadły jej ręce, bo musiała wszystko powtarzać, modląc się w duchu, żeby jej argumenty zrobiły na nim wrażenie. Nie zrobiły. Średnio go obeszło, że jej mama jest w ciężkim stanie i leży w szpitalu. Chciał zaświadczenie ze szpitala. I powiedział, że jak go nie zdobędzie, to może jechać do domu, bo paszportu dla dziecka nie dostanie.
Trochę się nie dziwię, że się nie przejął, bo pewnie słyszy takie historie codziennie. Z drugiej strony jednak bardzo obeszło mnie to, że nie można tego załatwić normalnie, po ludzku, tylko musi się zdarzyć tragedia, żeby człowiek mógł opuścić dany kraj wtedy, kiedy chce. Zadzwoniła do swojej mamy, która miała się całkiem dobrze, czy nie mogłaby załatwić jakieś zaświadczenia, najlepiej ze szpitala, że ledwo zipie. Nie było jednak takiej możliwości. Wróciła do konsulatu i powiedziała konsulowi, że zaświadczenia nie ma, ale się nie podda i że bardzo go prosi, żeby porozmawiał z tym konsulem, który ją przysłał. Zszedł trochę z tonu, którym mówił wcześniej i powiedział, że spróbuje i żeby wróciła później.
Gdy weszła jakąś godzinę później do konsulatu, przygotowana na dalszą walkę o paszport i gotowa strajkować, szantażować, błagać i wyrywać sobie włosy z głowy na oczach wszystkich, pan z ochrony powiedział coś, co sprawiło, że prawie się przewróciła. „Proszę wejść, już wszystko załatwione”. Po godzinie odebrała nowiutki paszport, dzięki któremu jej dziecko mogło zrobić to, o czym marzyło przez ostatnie pół roku. Podczas pobytu w Polsce odebrała maila od polskiego konsula, w którym pisał, że niestety, ale nie może wydać zgody na wydanie paszportu w trybie pilnym. Koniec historii
Opowiedziała mi ją z wielkim oburzeniem. A ja, po raz kolejny przekonałam się, że Polak, który musi liczyć na pomoc własnego kraju, jest traktowany, jak zło konieczne, jak obywatel, który jest całkowicie zbędny, jak ktoś, kto nie ma nawet prawa zgubić dokumentu, a jak zgubi, to jest w czarnej dupie, bo nie ma prawa wyrobić swobodnie kolejnego dokumentu w przyspieszonym terminie. Czyli jak zwykle, jesteśmy sto lat za Europą. W Anglii, w razie utraty paszportu, można go wyrobić w jeden dzień. Kosztuje to trzy razy więcej, niż w trybie normalnym, ale jest taka możliwość, bo jest to kraj dla ludzi. W Polsce wciąż obywatele są dla kraju, a nie kraj dla obywateli.
Ta sprawa zakończyła się pomyślnie, jednakże w sytuacji dziewczyny, o której pisałam na początku, już tak łatwo chyba nie będzie. Tu już nie chodzi o zgubiony dokument i chęć jechania na wakacje. Sprawa jest dużo poważniejsza, bo została praktycznie na ulicy, z małym dzieckiem, bez dokumentu i bez pieniędzy, z mężem, który przeprasza i mówi, że się zmieni. I jedyne, co może zrobić w sprawie dokumentu, to porozmawiać z panią z uniwersytetu.
Dodam, że budynek konsulatu polskiego w Londynie kosztował 20 milionów funtów. I to nie jest pomyłka. I ponoć jest to, cytuję: „Jeden z najinteligentniejszych budynków w Londynie”, jak miał powiedzieć były przewodniczący Komitetu do Spraw Europejskich, Radosław Sikorski (źródło: Dziennik Polski). 20 milionów to jakby dużo, jak na fajny budynek, bo okazuje się, że dla Polaka w nagłej potrzebie pomocy od Państwa Polskiego nie ma kompletnie żadnej. I to jest niezwykle polskie, jednakże kompletnie nie europejskie i ktoś powinien coś z tym zrobić. Jeżeli więc uważasz podobnie jak ja, że tak być nie może, udostępnij ten post. Być może natrafi na kogoś, kto będzie widział, co zrobić w tej sprawie.