Concert
STYL ŻYCIA,

Queen czyli marna relacja z koncertu

Niedziela (która dla mnie wciąż trwa). Opisanie tego dnia zwykłymi słowami jest niemożliwe, dlatego ostrzegłam Was już w tytule, że będzie to marna relacja. Spróbuję jednak choć trochę przybliżyć Wam to, co przeżyłam.

Zaczęło się od pobudki potwornym bólem głowy. Tak reaguję, gdy coś bardzo przeżywam, niestety. Na szczęście w drodze do Londynu mi przeszło, zapomniałam o tym, że wariuję ze szczęścia i ból zniknął. A zapomniałam dlatego, że od momentu, kiedy wsiedliśmy wszyscy do auta, zaczęłam się świetnie bawić. Z ludźmi, którzy byli ze mną, tak jest zawsze.

W Londynie byliśmy na długo przed rozpoczęciem koncertu, przejechaliśmy się więc kolejką linową, obejrzeliśmy wystawę lotniczą i znaleźliśmy świetną restaurację, w której napchaliśmy się do granic możliwości, po czym poszliśmy się ustawić w kolejce do wejścia. Weszliśmy może po 1,5 godziny czekania.

Miałam w planie stać przy samych barierkach i byłam gotowa walczyć z tłumem do ostatnich sił, byleby się tam przedrzeć. Ku mojej radości walka nie była potrzebna, bo gdy weszliśmy, ludzi było jeszcze bardzo mało i swobodnie przeszliśmy do przodu i stanęliśmy zaraz przed takim cypelkiem odchodzącym od sceny. Przyszło nam czekać kolejne 1,5 godziny, ludzi przybywało z minuty na minutę, aż wreszcie zapełniona była niemal cała arena, 20 tys. ludzi.

Gdy światła zgasły, myślałam, że z wrażenia trzaśnie mi jakaś ważna żyłka i tyle będzie z tego wszystkiego. Nic nie trzasło. Rozległy się dźwięki, które grały mi w głowie, odkąd pamiętam. Za kurtyną widać było cienie, na sekundę rozległ się głos Freddiego, potem Bryan May zaczął grać i nagle rozbłysło się światło i kurtyna została wciągnięta do góry. A ja oszalałam, odeszłam od zmysłów, zalałam się łzami, zaczęłam krzyczeć jak opętana i skakać. I w takim stanie pozostałam do samego końca.

Obok mnie nie było nikogo. Zanim wszyscy zniknęli, zobaczyłam jeszcze tylko dwie starsze babcie, stojące niedaleko i ocierające łzy, uszczypnęłam moją Olę, bo krzyczała, że nie wierzy, a potem nagle wszyscy zniknęli. Byłam ja i był Queen. I pamiętam każdą sekundę, każdą łzę, bo trwałam w marzeniu, które hodowałam w sercu całymi latami i które już dawno spisałam na straty.

Gdy Brian May stanął dwa metry ode mnie, każda cząsteczka mnie chłonęła tę chwilę tak, żeby starczyło do końca życia, każdy dźwięk, każde szarpnięcie struny znaczyło dla mnie tyle, że nie jestem w stanie tego ubrać w słowa. A kiedy 20 tys. ludzi zaczęło z nim śpiewać i nagle na telebimie pojawił się Freddie i zaczął śpiewać z nami, oszalałam całkowicie.

Adam Lambert był niesamowity i Freddiego przypomina tylko w jednym…jest tak samo niepowtarzalny. I nie wyobrażam sobie nikogo innego  śpiewającego te utwory. Freddie Mercury jest legendą, to człowiek, którego uwielbiałam całe swoje życie za jego geniusz i za to, co tworzył. I to, że słowa, które kiedyś napisał, nadal mogą rozbrzmiewać w uszach jego fanów, jest wspaniałe.

Nie wiem, co mam jeszcze napisać. Ten koncert może być, jak dla mnie, nawet ostatnim w moim życiu. Wystarczy. A tego, co przeżyłam, nie mogę Wam opowiedzieć lepiej, bo nie potrafię. Poza tym nie jestem pewna, czy ktokolwiek byłby to w stanie zrozumieć.

Queen nie jest dla mnie tylko zespołem, który był genialny i niepowtarzalny. Queen był w moim życiu od zawsze, od dziecka. I dlatego, kiedy ich słucham, za każdym razem powracają jakieś odległe, cenne wspomnienia z przeszłości. Za każdym razem. Tych wspomnień jeszcze nigdy nie udało mi się zliczyć. I mam pewność, że nigdy nie znikną.

To tyle. A dzięki Robertowi, który pomyślał, że fajnie byłoby mieć jakiś zapis z tego wydarzenia i dzielnie kręcił wyjątkowe momenty, mam teraz co oglądać. A, że Robert ma jakieś 3 metry, to widać całkiem nieźle! I kilka filmików miałam tutaj dla Was wkleić, żebyście mogli sami poczuć choćby namiastkę atmosfery, która panowała w niedzielę na O2 Arena w Londynie, ale są za duże, a ja jestem dupa wołowa i nie umiem ich zmniejszyć do odpowiedniego rozmiaru. A próbowałam!

Visit Us On FacebookCheck Our Feed
Przeczytaj poprzedni wpis:
605363_15137017
Jak mój mąż miał zostać dyrektorem

Kiedy przyjechałam do Anglii dziewięć lat temu, miałam ten luksus, że praca już tutaj na mnie czekała. Największy problem miałam...

Zamknij