1355767_36993662
CHLEBOŻERCY,

Serce nie sługa!

Pani Basia ma 60 lat. Powiedziała mi kiedyś, że ceni sobie poziom i klasę. Powiem Wam, że właśnie to dostrzegłam, gdy zobaczyłam panią Basię po raz pierwszy. Klasa sama w sobie. Pani Basia wygląda na dziesięć lat młodszą niż jest. Można by pomyśleć, że trzeba mieć bezproblemowe życie, żeby po takim czasie tak dobrze wyglądać. Już miałam iść do pani Basi po spis kosmetyków, których używa i które sprawiają, że promienieje, kiedy dowiedziałam się nieco więcej o jej życiu i aż przystanęłam w miejscu. Zapraszam na spotkanie z panią Basią.

Mira: Pierwsze pytanie jest bardzo proste. Czy kocha pani życie?

Basia: Kocham. Bardzo! Życie jest najważniejsze, życie w zdrowiu. I chciałabym żyć jak najdłużej. Mam wokół siebie wspaniałych ludzi, także to jest dla mnie bardzo ważne.

M: Powiedziała pani, że życie w zdrowiu jest najważniejsze. Miała pani okazję się przekonać, jak to jest, kiedy tego zdrowia brakuje?

B: Tak, niestety. Gdy byłam jeszcze młoda, miałam 30 lat, przeziębiłam grypę. Człowiek młody, czasu nie miał, to myślał, że grypę można przechodzić. Przeziębiłam tak niefortunnie, że wskutek powikłań zachorowałam na przewlekłe zapalenie mięśnia sercowego. Bardzo często byle infekcja skutkowała moim pobytem w szpitalu. Działo się tak nawet trzy razy do roku, gdzie spędzałam w szpitalu czasem nawet po trzy tygodnie.

M: I nic nie dało się z tym zrobić?

B: Dopiero po jakimś czasie, po kilkunastu latach pani kardiolog, która się mną opiekowała, powiedziała, że medycyna przez tan czas poszła do przodu i chciała wysłać mnie na specjalistyczne badania.

M: I co badania wykazały?

B: Początkowo nie poszłam na nie. Byłam wówczas tak zmęczona i przygnębiona tymi częstymi pobytami w szpitalu, że po prostu nie mogłam znieść myśli, że znów miałam tam iść. Jednak z moim mężem i córką nie było to takie proste. Powiedzieli, że na miejsce w takiej specjalistycznej klinice ludzie czekają i czekają a ja dostałam skierowanie i nie chcę z niego skorzystać. ”Idź, dla nas” powiedzieli. Przemyślałam to jeszcze raz i w końcu poszłam.

M: Bardzo dobrze pani powiedzieli! I co było dalej?

B: Zrobili mi wszystkie badania i wtedy przeżyłam szok. Nie zdawałam sobie sprawy, że sytuacja była tak poważna. Lekarze poinformowali mnie, że prawdopodobnie nie obędzie się tutaj bez rozrusznika serca. Nie mogłam się z tym pogodzić. Poszłam na kolejne badania, z których już wróciłam z rozrusznikiem, ponieważ okazało się, że uszkodzenia były tak poważne, że nie mogłam dłużej czekać.

M: Czy długo trwa taka operacja?

B: Standardowa operacja wszczepienia rozrusznika serca trwa od jednej do półtorej godziny. U mnie jednak nie poszło tak szybko, ponieważ w międzyczasie sytuacja się skomplikowała. Zabieg wszczepiania rozrusznika jest przeprowadzany pod znieczuleniem miejscowym, więc mogłam obserwować cała sytuację. I w pewnym momencie zobaczyłam, jak ordynator złapał się za głowę i zaczął nią kręcić na boki. Okazało się, że podczas wprowadzania sondy (tak mi się wydaje, że to była sonda, teraz już dokładnie nie pamiętam), spadła jej końcówka i utknęła mi w żyle. Żyła była zablokowana, serce natychmiast zostało podłączone pod elektrody, żeby w ogóle mogło dalej pracować, podczas gdy lekarze próbowali naprawić to, co się stało. Początkowo widziałam, że nie bardzo wiedzieli co mają robić w zaistniałej sytuacji. Ordynator próbował się dodzwonić do kolegów po fachu, ale bez powodzenia. W tamtym czasie odbywał się akurat zjazd kardiologów w naszym mieście. Ordynator wsiadł w samochód i osobiście ich przywiózł do szpitala, prosto na salę operacyjną.

M: To musiało być przerażające.

B: Było. Oni stali wszyscy nade mną, było ich kilkoro i pamiętam jak mówili „jeżeli teraz otworzymy klatkę piersiową, to się wykrwawi”. Jednocześnie mówili, że muszą to natychmiast wyciągnąć, bo jeżeli ta końcówka się dostanie do mózgu, to będzie mój koniec. Próbowali to wyciągać za pomocą jakichś magnesów, a ja przeżywałam koszmar. Co chwila traciłam przytomność. W pewnym momencie już stwierdziłam, że dłużej nie wytrzymam. W myślach żegnałam się z wszystkimi. I pamiętam, że właśnie wtedy zwróciłam się do Matki Boskiej o pomoc. Tak bardzo chciałam żyć, więc poprosiłam ją z całych sił, żeby pozwoliła mi wrócić do mojej rodziny. I wtedy usłyszałam: „Boże! Mamy to!”.

M: Czyli wyciągnęli tę końcówkę?

B: Tak, udało się właśnie w tamtej chwili. Lekarz mi później powiedział, że tak skomplikowany zabieg zdarza się może raz na dziesięć lat. Na temat mojej operacji i sytuacji, która zaistaniała, powstała nawet praca doktorska. Na drugi dzień okazało się, że to nie był jeszcze koniec moich przygód, że zdarzyło się coś jeszcze. Zamontowano mi elektrody w przedsionku i w komorze i niefortunnie jedna z elektrod się obsunęła i konieczna była kolejna operacja.

M: Jak to Pani przyjęła?

B: Byłam załamana, ale wiedziałam, że nie ma wyjścia. Lekarz pocieszył mnie, mówiąc, że to jest bardzo prosty zabieg, muszą tylko poprawić elektrodę i wszystko wróci do normy. Moja rodzina była zaskoczona, kiedy przyszli mnie odwiedzić, bo to odbyło się tak szybko, że nawet nikt nie zdążył ich poinformować, że miałam kolejną operację.

M: Było tak jak lekarz obiecał? Wróciło wszystko normy?

B: Tak, ale nie od razu, gdyż ja po tym wszystkim byłam w kiepskim stanie. To wszystko tak obciążyło moją psychikę, że nie byłam w stanie wydobyć z siebie słowa. Nie mogłam mówić przez jeden dzień. Dopiero na drugi dzień zaczęłam tak bardzo płakać i nie mogłam się uspokoić. Pielęgniarka powiedziała, żebym się porządnie wypłakała i że mi ulży. I gdy skończyłam płakać, rozejrzałam się  dokoła i powiedziałam sobie, że przecież ten świat jest tak piękny i że wszystko będzie dobrze.

M: Ta nieszczęsna grypa, którą pani pechowo przeziębiła, przytrafiła się pani w dość młodym wieku. Jak wygląda życie przy przewlekłym zapaleniu mięśnia sercowego?

B: Było ciężko. Puls potrafił mi nagle skoczyć z 200 na 30 i wtedy traciłam przytomność, często mdlałam. Bardzo szybko się męczyłam. Były okresy, kiedy czułam się lepiej, ale przez większość czasu po prostu było mi bardzo trudno normalnie funkcjonować. Gdy miałam 40 lat, moje serce wyglądało i pracowało jak u osoby osiemdziesięcioletniej. Po latach stwierdziłam, że dłużej nie dam rady tak żyć. I wtedy zlecono mi te badania, z których wróciłam już ze stymulatorem serca.

M: Co by było, gdyby…? Gdyby zdecydowała się pani jednak żyć tak jak wcześniej i po prostu czekać na te lepsze momenty? Krótko mówiąc, co by było, gdyby nie poszła pani na te badania?

B: Zapytałam o to lekarza, kiedy było już po wszystkim. I powiedział, że serce było w tak złym stanie, że żyłabym może tydzień, być może miesiąc…

M: Jak wygląda sytuacja teraz? Czy jest pani w jakiś sposób ograniczona?

B: Po jakimś czasie od zabiegu, moje serce nabrało takiej formy, że naprawdę mogę normalnie funkcjonować. Wiadomo, że w pewnym stopniu trzeba się jakoś ograniczać…

M: Czyli skok na bungee nie wchodzi w grę?

B: (Śmiech) Nie! Trzeba unikać ciężkich prac wysiłkowych, ale mnie to nie przeszkadza. Mogę żyć normalnie. Raz tylko miałam dość przykre doświadczenie, kiedy leciałam do Anglii odwiedzić córkę i wnuka. W samolocie wybrałam pierwsze lepsze miejsce. Podczas lotu zaczęłam się bardzo źle czuć, brakowało mi powietrza, oblewały mnie poty, nie wiedziałam co się dzieje. Okazało się, że nieświadomie wybrałam miejsce zaraz nad silnikiem, a silnik zakłócał pracę stymulatora i stąd moje złe samopoczucie. Teraz już pamiętam, gdzie siadać, gdy lecę samolotem (śmiech).

M: Jak postrzega pani życie? W jaki sposób pani żyje?

B: Nie planuję zbyt wiele, korzystam z życia! Trzeba umieć żyć, bo życie jest piękne!

M: Co to znaczy: „trzeba umieć żyć”? Na co składa się ta umiejętność?

B: Trzeba umieć pielęgnować wszystko w życiu. Trzeba pielęgnować w sobie każdą radość, trzeba pielęgnować miłość, zdrowie. Tak jak pielęgnuję kwiaty, które kocham, tak samo pielęgnuję swoje życie i wszystkie jego aspekty.

M: Ja jednak będę dociekliwa i poproszę o gotowy przepis “jak pielęgnować swoje życie”.

B: Jestem radosna, pogodna, dużo się śmieję, jestem bardzo uczuciowa, nie umiem się kłócić.

M: Czy to zasługa tego, co się pani przytrafiło, czy raczej zawsze pani tak podchodziła do życia?

B: Raczej zawsze, choć nie powiem, bywało bardzo ciężko. Jak już powiedziałam, kilka razy do roku, po kilka tygodni spędzałam w szpitalu. Po każdej takiej hospitalizacji pojawiało się załamanie, nie miałam sił, nie chciałam tak żyć. Miałam dosyć. Jednak gdzieś tę siłę w końcu odnajdowałam, przede wszystkim dzięki wsparciu mojej rodziny. Mam silny charakter i dzięki temu jakoś brnęłam do przodu.

M: Jestem pełna podziwu dla pani postawy i pani historia wywarła na mnie wrażenie. Z pewnością będę pilnować, żeby nie przeziębić nigdy grypy! (Śmiech). Bardzo pani dziękuję za rozmowę.

Wiem, że czasami człowiekowi ciężko jest dostrzec pewne rzeczy tylko z perspektywy, z której stoi. Tak bywa, że pewne szczegóły nam umykają, inne widzimy wyraźniej. Chciałam zapytać jeszcze o coś, ale postanowiłam, że nie zapytam o to pani Basi, tylko kogoś, kto patrzył na sytuację z boku, ale był bardzo uważnym obserwatorem. Porozmawiałam z córką pani Basi i zadałam jej jedno pytanie: „Jak to całe wydarzenie, operacja mamy, wpłynęło na jej życie?”

„Przez pierwszy rok po operacji było bardzo ciężko. Mamie trudno było pogodzić się z tym, że jakieś urządzenie tak naprawdę odpowiada za to, że jej serce pracuje. Było to trudne dla nas wszystkich. Po pewnym czasie mama wyjechała do sanatorium razem z tatą i tam, tak jakby, doznała olśnienia. Powoli zaczynało się okazywać, że może robić wiele rzeczy, o których jeszcze kilka lat wcześniej bałaby się nawet pomarzyć. Gdy mama była młodsza, wyzwaniem stawało się wyniesienie zakupów po schodach. Wtedy w sanatorium zdała sobie sprawę, że ta operacja i urządzenie, które wspomaga pracę jej serca, dało jej tak wiele. I wtedy nastąpiła w mamie zmiana. Zaczęła bardzo o siebie dbać, nabrała jeszcze większej chęci do życia. Ubierała się bardziej kolorowo, dbała o swój wygląd, zaczęła zmieniać wszystko wokół siebie, robiła remonty w domu, zaczęła jeździć na urlopy, sama wychodziła z domu gdzieś dalej, co wcześniej było niemożliwe, w końcu miała na to wszystko siłę. Wcześniej była taka bardziej skromna, taka…niewidoczna. Operacja dodała jej skrzydeł! To na pewno. Zresztą nie tylko mamy życie nabrało piękniejszych barw, ale moje i taty również. Wcześniej, tak jakby, siedzieliśmy na bombie. Nigdy nie byliśmy pewni, co będzie. Czasami mama szła na zwykłą wizytę do przychodni, a później otrzymywaliśmy telefon, że z przychodni mamę zabrało pogotowie prosto do szpitala. Tak było mnóstwo razy. Mamy operacja zmieniła jakość naszego życia o 180 stopni i za to jestem bardzo wdzięczna lekarzom.”

Jakąś chwilę później córka Pani Basi poprosiła, czy mogłaby skorzystać z okazji i dodać coś jeszcze, coś, co być może trudno jest powiedzieć komuś osobiście.

“Mamo, chciałam, żebyś wiedziała, jak bardzo wszyscy jesteśmy z Ciebie dumni. Nawet zdrowi ludzie nie mają czasami tyle wiary i sił co Ty. Wiedz, że dajesz nam tyle radości, bo jesteś wspaniałą mamą, żoną i babcią!”

 

Pouczająca historia. Wierzę, że sami wyciągniecie odpowiednie wnioski. Mnie samej ciężko sobie wyobrazić, jak ogromny strach musiała czuć pani Basia, leżąc tam na tym stole, widząc panikę lekarzy. Przyszła na nieskomplikowany zabieg, a w pewnym momencie nie była pewna, czy zobaczy jeszcze kiedykolwiek swoją rodzinę, której nawet nie miała okazji powiedzieć „dowidzenia”. Takie przeżycia wzbogacają, nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

Visit Us On FacebookCheck Our Feed
Przeczytaj poprzedni wpis:
smoking-is-bad-for-you-1238264-m
Pięć dowodów na to, że bez baby nie da rady

Baby, jak świat światem, to temat dość kontrowersyjny. Jedni bez nich ani rusz, inni modlą się co dzień rano, aby...

Zamknij