Do pierdla za garść śmieci
Czasami rzeczywistość bywa dosyć brutalna i tak nierealistyczna, że ociera się o absurd. Pracując jako tłumacz, byłam świadkiem wielu sytuacji, mniej lub bardziej poważnych, ale ostatnio miałam taką sprawę, że samej było mi ciężko uwierzyć, że to się działo naprawdę.
Centrum śledcze policji. Duży prostokątny budynek, do którego nie można wejść lub wyjść bez karty magnetycznej uwalniającej zamki w pancernych drzwiach. Budynek zarówno na zewnątrz jak i w środku, obwieszony kamerami gospodarczymi, rejestrującymi każdą sekundę, każdy ruch. Duża recepcja ze stanowiskami, przy których stawiane, bądź umarzane są zarzuty osobom, które tu trafiły. Za recepcją jest areszt. Kilkanaście klaustrofobicznych cel, do których zamykani są podejrzani, do czasu przesłuchania i decyzji co dalej.
Polaka, do którego zostałam wezwana, poznałam już wcześniej. Kamil. Bezdomny alkoholik. Wydawał mi się zawsze całkiem niegroźny, co jeszcze bardziej pobudziło moją ciekawość, co też robi w takim miejscu jak to. Wyglądał na zdezorientowanego.
– Ja nie wiem, za co ja tutaj jestem! – powiedział, gdy tylko mnie zobaczył. Miły prawnik z urzędu uświadomił go w tej kwestii jeszcze przed rozpoczęciem przesłuchania.
W Anglii jest bardzo dużo sklepów z rzeczami używanymi, lecz działają nieco inaczej niż w Polsce, gdzie tego rodzaju przybytki są raczej prywatne. Tutaj owe sklepy działają w imieniu poszczególnych organizacji charytatywnych. Ludzie oddają niechciane rzeczy do takiego sklepu, sklep je sprzedaje, a dochód przekazuje na konto organizacji. Ludzie pracujący w takich sklepach to zazwyczaj wolontariusze. Kamil podszedł do jednego z takich właśnie sklepów i przegrzebywał worki z ubraniami pozostawione przez ludzi na chodniku przed wejściem, w poszukiwaniu ciepłej odzieży. I na tymże szperaniu przyłapała go pani, która przyszła, aby otworzyć sklep. Zadzwoniła na policję, zeznała, że pan żul kradł ubrania podarowane przez ludzi, policja przyjechała i przetrzepała plecak, który Kamil miał na sobie. Znaleźli w nim parę zniszczonych, brudnych butów i dwie płyty CD, więc wsadzili Kamila do radiowozu i zawieźli do centrum śledczego, gdzie bezceremonialnie wrzucili do celi. Kamil nie mówi po angielsku, więc z całego zdarzenia zrozumiał tylko tyle, że nagle został aresztowany.
Przesłuchanie. Seria pytań i odpowiedzi, z czego wszystko jest nagrywane na płyty DVD.
-Ale ja nic stamtąd nie zabrałem. Przeglądałem worki, bo było mi zimno, myślałem, że znajdę coś, co będzie na mnie pasowało i gdybym znalazł, to pewnie bym to wziął, ale nie znalazłem, bo tam były same babskie rzeczy, a w takich nie będę chodził – tłumaczył spokojnie Kamil.
– No dobrze, to w takim razie proszę mi wytłumaczyć, skąd wziął pan te płyty i buty, które znaleźliśmy w plecaku – ciągnie śmiertelnie poważny funkcjonariusz jednostki detektywistycznej.
– No spod supermarketu! – wykrzyknął już nieco zdenerwowany Kamil. – Tam jest plac z kontenerami do segregowania śmieci i to leżało na ziemi, pod jednym z kontenerów. Ktoś to wywalił, to sobie wziąłem. – W Anglii przy każdym większym supermarkecie znajdują się takie kontenery, gdzie wyrzuca się białe i kolorowe szkło, buty i odzież.
No to popracowałam, myślę sobie. Wytłumaczył co i jak, wyłączą płyty i jesteśmy wolni. Okazało się jednak, że nie tak szybko, bo to przecież wielce poważna sprawa.
– A czy nie wie pan, że coś takiego stanowi kradzież przez znalezienie? – pyta Sherlock, najwyraźniej zadowolony ze swej błyskotliwości.
– Jak to kradzież? Pan nie rozumie, ktoś to wyrzucił do kosza, nie chciał tego, przecież to by i tak wylądowało na wysypisku, więc co to za różnica? – pyta Kamil, a ja z niedowierzaniem tłumaczę jego słowa.
– To się nazywa kradzież przez znalezienie i w tym kraju jest to karalne, rozumie pan? Co pan miał zamiar zrobić z tymi rzeczami?- pyta Sherlock.
– Jak to co? Chciałem ich używać. Jakbym suchą kromkę chleba z kosza wyciągnął, gdybym był głodny, to też byłaby kradzież?
– Tak Kamilu, kradzież przez znalezienie – zakończył detektyw, wyłączając nagrywanie. Kamil został zabrany z powrotem do celi, gdzie miał czekać na decyzję, co będzie dalej.
– Stawiamy panu formalny zarzut kradzieży przez znalezienie, co jest sprzeczne z paragrafem 1 i 7 Ustawy o Kradzieży z 1968 roku. Oczy mi wyszły tak samo, jak Kamilowi, tyle że mnie pierwszej, bo on musiał poczekać, aż mu przetłumaczę mu te bzdety. Buty i płyty oczywiście skonfiskowali jako dowód, który po rozprawie wywalą do najbliższego śmietnika.
W ten oto sposób dowiedziałam się, że jestem pospolitym złodziejaszkiem, bo nie raz znalazłam coś w tramwaju czy na ulicy i sobie to bezczelnie przywłaszczyłam! Co prawda nie była to nigdy walizka wypchana kasiorą, bo za to bym poszła na kilka lat, ale przecież jakaś kara mi się chyba należy? Zgłosić się?
Na koniec oddali Kamilowi jego rzeczy w postaci zapalniczki, paska do spodni i podartego, brudnego plecaka.
– Ale plecak też wziąłem spod supermarketu – przyznał się do kolejnego przestępstwa Kamil.
– Acha, no to my go dla pana wyrzucimy. Jest pan wolny.
Kamil czeka na rozprawę w sądzie. Codziennie rano w drodze do pracy widuję go wracającego spod kontenerów.