sale
BANIALUKI, LUDZIE,

Pan tu nie stał

– Przepraszam, co tu dają? – pyta baba drugą babę, bo ta, z jeszcze inną babą, stoi na chodniku i podejrzanie nie odchodzi, nie rozgląda się, tylko stoi sobie. Chwila nie mija, a za babą, jedną i drugą, kolejka na 30 metrów, podekscytowane szepty, przepychanki, „zaraz, zaraz,  pan tu nie stał”.

Malutkie karteczki, cenniejsze niż złoto, bo za nie można było dostać mięso, kawę, nie mówiąc o wódce, zbiorowa ekscytacja ogarniająca sąsiedztwo w mgnieniu oka, bo na, zwykle puste, półki rzucili szynkę i czekoladę. Szarpaniny, przepychanki, stanie w kolejce na zmianę z resztą rodziny, zazwyczaj już od świtu, po to, żeby dostać kilka rolek szarego papieru toaletowego nawleczonego na sznurek i ludzie odchodzący z tym sznurkiem na szyi z wymalowanym na twarzy zwycięstwem i dumą, że oto wrócą do domu i orzekną całej rodzinie: „Papier mam! Sześć rolek!”.

Uroki PRL-u, wciąż żywe, niesłabnące, wspominane przez starszych ze wzruszeniem, przez młodszych z lekką kpiną, ale wciąż. PRL wrył się w naszą mentalność i choć minęło już tyle lat, nadal co poniektórzy czują rosnące podniecenie na wieść o jakiejś promocji czy nowym hicie w supermarkecie. Kartek już nie ma, kolejek też nie, teraz liczy się spryt i głównie siła.

Od 6:00 rano kolejka w postaci 200 osób z sąsiedztwa, choć sklep czynny dopiero od 8:00.

– Pani po co? Tak wcześnie z rana? – pyta sąsiadka sąsiadkę.

– Yyy, ja? Po pomidory, świeże, na zupę. A pani?

– No tak, ja też. I mleko jeszcze. – patrzy jedna na drugą, zezując na drzwi, nie tracąc czujności, bo już lada chwila…

Drzwi otwierają się punkt 8:00, tabun ludzi zajmujących na zewnątrz prawie cały parking, wlewa się do środka i się zaczyna. Biegnie Janek, Dzidka, babcia Jadzia, wszyscy biegną na oślep, przed siebie, byle prędzej, byle wyprzedzić tego z przodu. Pierwszy zakręt, ślisko, trzeba zwolnić i odpowiednio się złożyć, żeby przy tej prędkości nie wmontować się w regał z proszkami do prania i dalej, prosta, można się nieźle rozpędzić, żeby nadrobić przed kolejnym zakrętem, już widać z daleka, już, już, jeszcze chwila… jest. Teraz trzeba wykazać się siłą, głównie fizyczną, ale i słowną również: „Ludzie, opanujcie się! Kurwa! !an się nie pcha z łaski swojej!”.

Najlepiej wbić się łokciami w tłum i potem rozgarniać na boki, a cielskiem uwalić się na towar, leżeć, choćby nie wiem co, a później jedną ręką wyciągać spod siebie i podawać partnerowi. Jeżeli się przyszło samemu, to trochę lipa i marne szanse. 45 sekund mija i koniec akcji, kurz opada, wojownicy umordowani, podrapani, rozczochrani i zziajani rozchodzą się, żeby ocenić zdobycz. Jedni zadowoleni, inni załamani, idą do kasy, wychodzą, pędzą prosto do swoich domów, żeby szybko wrzucić na fejsa zdjęcia i ewentualnie rozpocząć masową wymianę towaru: „wymienię czarne crocsy, rozmiar 50, na różowe, rozmiar 37” albo „czerwony lewy crocs rozm. 39 wymienię na czerwony prawy (w tym samym rozmiarze)”.

Dwudziesty pierwszy wiek, świat poszedł do przodu, mogłoby się wydawać, czasy się zmieniły nie do poznania, a tu na wieść, że w Lidlu „rzucili” gumowe klapki, ludzie szału dostają.

A potem: – Ty, Hanka, widziałaś tą jatkę w Lidlu? – Hanka się trochę czerwieni, ale mówi: – No, ale masakra! – i subtelnie chowa pod stół nogi opatulone w nowiutkie, zielone, o 3 numery za duże crocsy.

TUTAJ można zobaczyć nawet relację na żywo, z pierwszej ręki! Się działo.

Visit Us On FacebookCheck Our Feed
Przeczytaj poprzedni wpis:
1413662_58661499
I oto jest moje kurestwo

Czasami przypatruję się swojemu życiu i nie mogę się nadziwić, że ten czas tak pędzi, kompletnie nic sobie nie robiąc z mojego...

Zamknij