Dream-Job-1024x682
MOTYWACJA, STYL ŻYCIA,

O tym jak, zupełnie niechcący, znalazłam pracę swoich marzeń

To zadziwiające jak czasami wszystkie nasze sprawy układają się w najdoskonalszy dla nas sposób, choć nam się wydaje, że wszystko idzie w odwrotnym, niż byśmy chcieli, kierunku. Jak to powiedział wspaniały Paulo Coelho „(…) Kiedy czegoś gorąco pragniesz, cały wszechświat sprzyja potajemnie twojemu pragnieniu (…)”

I tak rzeczywiście jest, przynajmniej w moim przypadku. A przypadków było kilka. Jednakże jeden z nich mnie szczególnie zaszokował.

Większość z nas długo dowiaduje się, co tak naprawdę chce robić w życiu. Niektórzy nawet szukają odpowiedzi przez całe swoje życie, po to, żeby w chwili ostatecznej stwierdzić „Kurcze, przecież ja chciałem być weterynarzem. Ja należę do większości. Niestety. Tylko jednostki wzrastają od dziecka w swojej pasji i często również geniuszu, jak Mozart na przykład.

Mając 14 lat, zdawałam egzaminy do ogólniaka. Po co? Wtedy kompletnie nie wiedziałam. Większość poszła do ogólniaka, poszłam i ja. Poszłam zdawać egzamin wstępny do klasy ogólnej z rozszerzonym angielskim, a wróciłam do domu ze zdanym egzaminem do klasy dziennikarskiej, aby orzec mojej zaskoczonej mamie, że okazało się, że będę dziennikarką. Na egzaminie nas poinformowali o utworzeniu nowej klasy na ostatnią chwilę przed egzaminami i powiedzieli, że kto ma ochotę, może zaznaczyć, że chciałby spróbować się do niej dostać. Zaznaczyłam, bo i tak nie wiedziałam co chę robić w przyszłości, więc równie dobrze mogłam iść do klasy dziennikarskiej. I poszłam.

Dziennikarką nie zostałam. Po pierwszych praktykach w jednym z krakowskich dzienników stwierdziłam, że to jest to, czego absolutnie nie chcę robić. Od zawsze byłam ciekawa ludzi, ich historii, tego, jak żyją, co robią, więc mogłoby się wydawać, że to  praca wprost dla mnie. W dzienniku jednak poznawałam ludzkie historie, których nawet teraz nie chcę pamiętać. Nie o to mi chodziło. Zostałam inżynierem.

Po studiach okazało się, że najbardziej to chciałabym pracować w biurze, a najlepiej nim zarządzać. Wydawało mi się to idealną pracą dla mnie. Siedzieć, pisać, liczyć, organizować, dzwonić.  Byłam pewna, że to właśnie chciałam robić. I gdy już znalazłam idealną ofertę pracy i poszłam na rozmowę i usłyszałam, że jestem osobą, której szukają, byłam wniebowzięta. Okazało się jednak, że na następnej rozmowie pojawił się również ktoś, kogo właśnie szukali i nie dostałam tej pracy. Przeżywałam to przez trzy miesiące, bo przecież tak bardzo o tym marzyłam, tak chciałam, właśnie tam. Mój mąż nawet życzył mojemu niedoszłemu szefowi, żeby mu –  cytuję: –  „Pyta kaktusami obrosła.

Jakie było moje zdziwienie, kiedy po trzech miesiącach dostałam telefon od właściciela tamtej firmy, który wyjaśnił mi, że ta, której szukali, okazała się zwykłym nierobem i że on bardzo by się chciał ze mną spotkać. Wtedy miałam tylko nadzieję, że jednak nic mu niczym nie obrosło. I tak dostałam swoją wymarzoną pracę. Tyle tylko, że po 5 latach okazało się, że była wymarzona tylko na chwilę i że absolutnie nie chcę już zarządzać żadnym biurem, nic liczyć ani nic organizować. Wtedy to już byłam kompletnie zdezorientowana i nie wiedziałam co chcę w życiu robić.

Odeszłam z biura mając dwójkę maluchów, ponieważ podczas mojego urlopu macierzyńskiego przeprowadziliśmy się do innego miasta i gdyby mi przyszło dojeżdżać i jeszcze płacić za opiekę nad dziećmi, to bym była w plecy. I z urlopu nigdy nie wróciłam.
Gdyby nie M, to pewnie zostałabym gospodynią domową roku, albo dekady, albo nawet, o zgrozo!, stulecia, bo kompletnie nie miałam pomysłu, co ze sobą zrobić.

I pewnego dnia M powiedział: „Zostań tłumaczem, kochanie. Prychnęłam, pokręciłam głową i powiedziałam: „Chyba Cię pogrzało, kochanie. Ja tłumaczem!? M wspomniał jeszcze o tym parę razy, ale wciąż pukałam się w głowę, mówiąc mu tym samym, żeby poszedł się leczyć, bo co jak co, ale na tłumacza to ja się kompletnie nie nadaję i już. Minęło pół roku i M znowu zaczął o tym gadać, nic tylko, że to będzie coś dla mnie. Dla świętego spokoju sprawdziłam jak to zrobić, aby udowodnić mu, że pewnie się nie kwalifikuję nawet. Okazało się jednak, że nie ma żadnych przeszkód, trzeba tylko gadać biegle po angielsku i zdać państwowy egzamin na tłumacza. I jeszcze się okazało, że zostały dwa ostatnie dni zgłoszeniowe na kurs przygotowawczy do egzaminu. Wysłałam więc zgłoszenie, aby udowodnić M, że nawet się na kurs nie dostanę, bo się po prostu nie nadaję.
Poszłam na rozmowę kwalifikacyjną i nadałam się całkiem nieźle, bo na kurs się dostałam bez problemu i jednym słowem byłam wkopana po same uszy w bagno, w którym nigdy być nie chciałam. Poszłam na pierwsze zajęcia, gdzie poinformowano nas, że w sumie, co tu dużo mówić, egzamin, do którego mamy zamiar podchodzić jest praktycznie nie do zdania, że zdaje tylko 10% podchodzących, więc szanse marne, no ale że trzeba próbować i oni właśnie na tym wspaniałym kursie nam w tym próbowaniu z miłą chęcią i za niemałą opłatą chętnie pomogą. Wróciłam do domu, powiedziałam M, że egzamin jest nie do zdania, w związku z czym ja go zdam. I jeszcze w ten sam dzień zasiadłam do nauki.

I jak się po studiach zarzekałam, że już nigdy się uczyć nie będę, tak siadłam do książek i ryłam codziennie po nocach, bo jak ktoś mi mówi, że czegoś się zrobić nie da, to zaczynam mieć omamy i dziwne głosy w mojej głowie mówią mi: „Zrób to!
Po dziewięciu miesiącach egzamin zdałam przy pierwszym podejściu jako jedyna z trzydziestoosobowej grupy na moim kursie i zostałam tłumaczem, którym nigdy być nie chciałam.

A co lepsze, gdy wracałam z pierwszego zlecenia jako tłumacz, nie widziałam nawet drogi przed sobą, bo ryczałam ze szczęścia, że oto znalazłam pracę, którą kocham.
I w ten właśnie sposób okazało się, że zawsze marzyłam o tym, żeby być tłumaczem, tylko nie miałam o tym zielonego pojęcia. A teraz jestem szczęśliwa i mogę powiedzieć, że kocham to, co robię, kocham moją pracę i każdy dzień w niej spędzony! I nawet nie przeszkadza mi, kiedy weekend dobiega końca! Poznaję ludzi, codziennie innych i poznaję historie, które zawsze mnie interesowały. Historie ludzkie, które przeplatają się ze sobą, bo w stosunkowo niewielkiej społeczności polskiej, poznaję całe rodziny, lecz w różnych okolicznościach.

A to wszystko dlatego, że powiedziałam sobie kiedyś, nie mogąc się zdecydować, co chcę w życiu robić: chcę mieć pracę, którą będę kochać. Uwielbiam  historię, bo codziennie przypomina mi o tym, jakie życie potrafi być zaskakujące i jak to czasem okazuje się, że najbliżsi znają nas lepiej niż mi sami.

Visit Us On FacebookCheck Our Feed
Przeczytaj poprzedni wpis:
1399004_68712295
Ciesz się Polaku!

Ładowanie akumulatorów nadal trwa. Jeszcze kilka dni i będziemy wracać do domu, ale za to naładowani, odpoczęci i zrelaksowani. Wypad...

Zamknij