74499_4077
CHLEBOŻERCY,

„Jestem chamskim bydlakiem” – na pewno?

Pana Bogumiła poznałam w pracy. Gdy weszłam do jego domu i zamieniłam z nim kilka słów, od razu zrodziła się niewyjaśniona sympatia do tego człowieka. 54-letni, drobny mężczyzna, który ma to do siebie, że wali prosto z mostu to, co ma do powiedzenia. Poznałam w ogromnym skrócie jego historię i nigdy nie wyleciała mi ona z pamięci. To było niecały rok temu, kiedy ten blog dopiero powstawał. Dom był urządzony bardzo skromnie i potrzebował solidnego remontu. Dziś dom jest pięknie odświeżony, na podłogach błyszczy parkiet a w ogródku rosną wyhodowane przez pana Bogumiła pomidory i sałata. Zapraszam i Was w jego skromne progi.

Mira: Panie Bogumile, jaki jest pana sposób na życie?

Bogumił: Być twardym, nie poddawać się.

M: Co to znaczy „być twardym”?

B: Wiadomo, że życie nie jest usłane różami. Jest brutalne i chamskie, ale trzeba je brać takim, jakie jest. I trzeba mieć do niego odpowiednie podejście. Mimo że w życiu nam ciężko, to z uśmiechem na twarzy trzeba brnąć do przodu.

M: Skąd się wzięło u pana takie przekonanie?

B: Taki byłem już od młodych lat. Nigdy nie brałem sobie problemów na głowę. Nie podchodziłem do ciężkich problemów w sposób: „O rany!, nie daję rady, poddaję się!”. Nie zrobię czegoś dzisiaj, zrobię to jutro.

M: Jak to się w panu zrodziło? Czy to zostało panu wpojone przez kogoś, czy nauczył się pan tego metodą prób i błędów? Czy może z takim podejściem do życia pan się już urodził?

B: Zawsze mama z siostrą mi powtarzali: „na księcia nie wyglądasz, jesteś chamskim bydlakiem”. I tak to jakoś we mnie gdzieś zostało. Nie przyjmuję na siebie problemów z takim nastawieniem, że zaraz się poddaję, załamuję, nie daję rady.

M: Dlaczego mama z siostrą tak o panu mówiły?

B: Moja mama i siostra to są takie księżniczki bardziej. Ja mam charakter po ojcu. Mój ojciec był twardzielem, przeżył okupację, wojnę. Zawsze twierdzono, że idę po trupach do celu. I jeżeli mam zamiar coś wykonać, a po drodze sprawy się komplikują, wtedy robię się chamski. Gdzie kultura, tam kultura, a gdzie mi nie wychodzi i mam pod górkę, to tam staję się chamskim bydlakiem.

M: Powiedział pan, że życie jest brutalne i chamskie. W jaki sposób pana doświadczyło?

B: Zaczęło się już w szkole. Nawet jak umiałem na piątkę, dostawałem tróję. Nauczyciele twierdzili, że w życiu nic dobrego mnie nie spotka. Nie wiem, czy stwierdzali tak, tylko patrząc na mnie, czy moje podejście do życia już wtedy było widoczne. Mówili, że skończę w kryminale, z dożywotką albo karą śmierci (śmiech).

M: Był pan niegrzeczny?

B: Aniołkiem nie byłem. Wtedy stwierdziłem, że skoro wszyscy mnie mają za takiego najgorszego, to ja im pokażę, na co mnie stać. Po zawodówce zacząłem pracować na kolei i tam bardzo mi się podobało. Kochałem kolej. Ggy w podstawówce uciekałem ze szkoły, to zawsze właśnie tam. Obserwowałem pociągi godzinami. Bardzo mile wspominam tamten okres w moim życiu, mimo że bywało bardzo ciężko. Nadeszły czasy, kiedy kolej zaczęła pozbywać się wielu pracowników i ja miałem tego pecha, że po tylu latach wylądowałem na bruku. Życie jest brutalne, ale nie można siąść, załamać rąk i płakać, bo to nic nie da. Brnąłem do przodu, zacząłem kombinować, otworzyłem handel, cały dolny Śląsk objechałem  wzdłuż i wszerz i jeszcze w poprzek, handlowałem też na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie. I wtedy zauważyłem, że jak się chce to się da. Są problemy, owszem, małe i wielkie, ale jest też jedna prawidłowość. Nie ma sytuacji bez wyjścia. Jak poczekasz, to problemy prędzej czy później same się rozwiążą. Nie da się dzisiaj, poczekaj, jutro spojrzysz inaczej.

M: Co było dalej?

B: W 2005 roku wyjechałem do Anglii po raz pierwszy. Gdy po kilku miesiącach wróciłem do Polski, wykryto u mnie raka. Pamiętam, że właśnie wtedy przyszedł do mnie kumpel, że nie ma za co żyć, że musi wyjechać i prosił, żebym mu pomógł tam w Anglii się odnaleźć. Stwierdziłem, że rak może poczekać, zawiozłem go to tej Anglii i wskoczył na moje miejsce w pracy. Wracając do Polski, ważyłem 28 kilogramów, na pachwinie miałem guza wielkości kurzego jajka. Kilka miesięcy później przeszedłem operację. Pamiętam, że gdy otworzyłem oczy zaraz po, to pomyślałem „Rany boskie! Żyję!”. Stwierdziłem, że skoro przeżyłem, to już będę żył, poprosiłem o kawkę i papierosa. I żyję do tej pory.

M: Było ryzyko, że pan nie przejdzie przez tę chorobę?

B: Tak. Gdy poszedłem do lekarza przed operacją, powiedziałem, że nie nie jestem małym chłopczykiem i żeby walił prosto w oczy, co ma do powiedzenia. Powiedział, że to nowotwór i że z tym bywa różnie. Pamiętam, gdy położyli mnie na stole tuż przed operacją, nachyliła się nade mną pani anestezjolog. Widziałem jej dekolt, więc powiedziałem: „Bardzo ładne masz piersi, rozepniesz jeszcze jeden guzik?”. Odpowiedziała: „Tobie śmierć w oczy zagląda, idziesz do piachu a tobie się jeszcze cycki marzą?”. Guzika nie rozpięła, położyła mi maskę na twarz, a ja nie wiedziałem, czy się jeszcze obudzę. Obudziłem się. Pamiętam, że przyszła ta babka do mnie później i powiedziała: „Cieszę się, że żyjesz”. Powiedziałem jej tylko, że cieszyłbym się, gdybym te jej cycki zobaczył wreszcie (śmiech).

M: Wyszedł pan z choroby nowotworowej. Co się działo dalej?

B: Zachorowała moja żona, też na raka. Gdy ją zdiagnozowano, rak był w trzech miejscach, później już w sześciu. Gdy sam byłem chory, poznałem wielu lekarzy, z wieloma przeszedłem na „Ty” i gdy zachorowała moja żona, szukałem u nich pomocy, ale ona nie chciała. Nie chciała pomocy. Wiedziałem już, że idzie do piachu, nie dała sobie pomóc. Położyła się pewnej nocy do łóżka, a rano obudziłem się koło martwej żony.

M: Jak pan to przeżył? Musiało być ciężko.

B: Tak, ale nie załamałem się. Umarła mi żona, zostałem sam z dwójką dzieci, mimo to nie załamałem się. Wtedy okrzyknięto mnie chamskim skurwielem. Bo powinienem się był załamać i walić głową o beton. Ja tego nie zrobiłem.

M: I wtedy pan wyjechał do Anglii na stałe. Co pana do tego zmusiło?

B: Bieda, po prostu. Nie chciałem tak żyć, miałem dwie nastoletnie córki, jedna miała wtedy 12 druga 14 lat. Stwierdziłem, że muszę zrobić coś, żeby poprawić warunki ich życia, chciałem dać im wykształcenie, stworzyć dla nich dom i doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie wyjechać. Wyjechałem najpierw sam, bardzo płakały, bo bały się, że je zostawię. Zostały wtedy ze swoją ciotką. Przyjechałem po nie dwa miesiące później.

M: Jak wyglądały wasze początki w Anglii?

B: Przyjechałem sam w Maju 2013 roku. Wszyscy, którzy mnie znali z poprzedniego pobytu, byli w szoku, że jestem, że wróciłem, że żyję w ogóle, bo gdy wyjeżdżałem zżerany przez raka, to wszyscy na mnie krzyż położyli. W Lipcu ściągnąłem córki i wtedy zaczęły się problemy. Nie miałem gdzie mieszkać, nikt nie chciał wynająć pokoju facetowi z dwójką dzieci. Spaliśmy na podłodze w salonie u zaprzyjaźnionej rodziny. Doszedłem do takiego momentu, kiedy stwierdziłem, że muszę wydębić mieszkanie socjalne, nie mam wyjścia. I powiedziałem sam sobie i wszystkim dokoła, że w rok zdobędę dom. Polacy wytykali mnie palcami, mówili, że jestem najgorszym imbecylem, jakiego ziemia nosiła. Poszedłem do urzędu i usłyszałem, że na mieszkanie to nie mam co liczyć. Zrobiłem się chamski i nieprzyjemny. Pani wyrzuciła mnie z biura. Na drugi dzień zadzwoniła i powiedziała, żebym cierpliwie czekał. I wtedy stało się coś, co chyba przyniosło mi szczęście w tym wszystkim.

M: Co takiego się wydarzyło?

B: Były Święta Bożego Narodzenia, później Nowy Rok, a mnie się kasa skończyła, byłem pusty jak bęben. Nie miałem nic, a wypłatę miałem dostać dopiero za dwa dni. Poszedłem do polskiego sklepu i podszedłem to Rosjanki, która tam pracuje. Zapytałem, czy dałaby mi do jutra na krechę jakiś chleb i pasztetową. Wyciągnęła z portfela £5 i dała mi. W dniu, w którym dostałem wypłatę, poszedłem jej oddać te pieniądze a ona powiedziała, że absolutnie, że to był prezent, bo ona jeszcze nigdy w życiu nie widziała, żebym w sklepie kupował, piwo, wódkę czy wino, tylko zawsze jedzenie dla dziewczyn. Anioł jakiś w tą ruską wstąpił i od tamtej pory zaczęło mi się szczęścić. Życie przyspieszyło tempa.

M: Ale wciąż spał pan na podłodze.

B: Tak, ale jeszcze w styczniu dostałem miejsce w motelu dla ludzi bezdomnych, gdzie zamieszkałem wraz z córkami. Dwa miesiące męczarni, wszy, pchły. Po dwóch miesiącach przenieśli nas do mieszkania zastępczego, tam było to samo, ale pomyślałem, że skoro tak ma wyglądać droga do mojego domu, to dobra, nie odpuszczę, wytrzymam. W maju 2014 roku, równo rok od mojego przyjazdu odebrałem klucze do przyznanego mi domu socjalnego.

M: Czyli było tak, jak pan założył, kiedy upierał się pan, że w rok dostanie dom.

B: Tak, minął dokładnie rok.

M: Nie bał się pan przyjechać tu z córkami w momencie, kiedy nie miał pan nic?

B: Nie. Wiem, że może postąpiłem trochę brutalnie, ale chciałem być z nimi. Wszyscy mi mówili, że jestem popieprzony i że powinni mnie zamknąć w wariatkowie. Nie wyobrażałem sobie jednak siebie bez nich. A one też się muszą uczyć życia. Biedę klepać mogłem w Polsce, ale wiedziałem, że jeżeli chcę zapewnić im dom, dać im porządne wykształcenie, to łatwiej będzie tutaj więc wyjechałem i tyle.

M: Córki nie miały panu za złe, że pan je tu przywiózł?

B: Na początku były złe. Teraz za nic nie chcą do Polski wracać.

M: Dostał pan to, o czym pan marzył, czyli dom dla siebie i dzieci. To wspaniale.

B: Tak, ale ten dom to była istna ruina. Pamiętam, jednak że mało mnie to wtedy obchodziło. Miałem łzy w oczach, gdy mówiłem do siebie „to będzie moje!”. Pomyślałem, że mam jeszcze na tyle siły, że postawię ten dom na nogi. I powoli mi się to udaje.

M: Czy zdarzyło się w pana życiu kiedyś coś, co jednak pana złamało? Czego nie mógł pan udźwignąć?

B: Pierwszy związek nieudany, powrót do domu, zaczynanie od zera. Drugi związek nieudany, powrót do domu, zaczynanie od zera. Trzeci związek poszedł do piachu, wyjechałem do Anglii, zacząłem od zera. Tyle razy w życiu zaczynałem od kompletnego zera i dawałem radę, musiałem. Matka zmarła mi na rękach. To też mnie nie złamało, bo wiedziałem, że po to się rodzimy, żeby kiedyś umrzeć. Tak musi być. Było kilka sytuacji podbramkowych w moim życiu i wiem, że gdybym miał słaby charakter to bym nie przeszedł przez to.

M: Jak pan sobie radzi, sam z dwiema nastoletnimi córkami?

B: Jest bardzo ciężko. Jest ciężko. Ale muszę sobie radzić. Może poznam jeszcze kiedyś jakąś kobietę i ułożę sobie życie. Powiem pani, że czuję, że moja gwiazdka jeszcze nie rozbłysła tak do końca. Te moje „pięć minut” jeszcze nie nadeszło.

M: Jestem przekonana, że będzie Pan miał jeszcze swoje „pięć minut”. Z pana nastawieniem i wiarą nie może być inaczej. I z całego serca życzę panu wszystkiego co najwspanialsze w życiu. Bardzo dziękuję za rozmowę.

Pan Bogumił mówi o sobie, że jest chamskim bydlakiem. Na ile jest to kwestia dorastania w takiej opinii na swój temat, a na ile jego przekonanie, nie jestem pewna. Wiem jedno. Są ludzie, którzy podobne słowa wyrzucają z siebie w kierunku innych z ogromną łatwością. Bo nie dałeś się złamać, bo nie lamentujesz nad grobem ukochanej żony, bo…nie boisz się życia. Ja widzę w tym sympatyczny panu jedynie determinację, wiarę, siłę, zaparcie i serce, które każe mu dbać o najbliższych. Pan Bogumił bierze życie za rogi, kopie je po tyłku, kiedy trzeba, nie kładzie się na wietrze i do tego wszystkiego hoduje pomidory. Czasem marzę o takiej odwadze, czasem wierzę, że też taką mam, choć usiąść w kącie i lamentować nad swoim losem jest zdecydowanie łatwiej i taka postawa  jest niekiedy bardzo kusząca.

 

 

Visit Us On FacebookCheck Our Feed
Przeczytaj poprzedni wpis:
cinema-647062_1280 (1)
Agata mnie zabije!

Byłam kilka dni temu w kinie. Znowu. Na czym? Aaaaa tam…na Grey'u, po raz drugi. Byłam, bo musiałam, bo moja...

Zamknij