heart-742712_640 (1)
CHLEBOŻERCY,

Gdyby życie było proste…

Jakiś czas temu zapytałam, czy jest wśród Was ktoś, kto zechciałby opowiedzieć o sobie i swojej sytuacji w ramach wywiadu z cyklu Chlebożercy. Zgłosiła się Dominika. Przeprowadziłam z Dominiką wywiad, ponieważ uznałam, że będzie to inspirujący i motywujący materiał i mam nadzieję, że po przeczytaniu go, ci, którzy mają problemy z podjęciem walki o siebie, znajdą więcej siły.

Mira: Poproszę cię na początek o przedstawienie się czytelnikom.

Dominika: Mam na imię Dominika, mam 21 lat, narzeczonego i uczę się żyć od nowa.

M: Dlaczego uczysz się żyć od nowa?

D: Ponieważ życie doświadczyło mnie na tyle, że wylądowałam na terapii u psychologa i musiałam brać antydepresanty. Przez dwa miesiące nie wychodziłam z domu, rzuciłam pracę, szkołę, nie dawałam sobie rady z samą sobą. Po kilku miesiącach terapii wracam do żywych, znalazłam pracę i uczę się walczyć o siebie, bo to był mój największy problem — zbyt niska samoocena i brak odwagi do tego, aby żyć dla siebie, zamiast pod kogoś.

M: Jesteś bardzo młoda, co sprawiło, że Twoje życie się tak załamało?

D: W wieku 19 lat wyprowadziłam się z domu, bo nie potrafiłam się dogadać z mamą. Z jednej strony chciałam ją bardzo szanować za to, że się o mnie troszczyła i wychowywała samotnie, bo ojciec się mną nie przejmował. A z drugiej strony mama zawsze wymagała, ale nie wspierała. Miałam mieć najlepsze oceny, a jak była dwója, to zawsze krzyczała. Gdy ogarniał mnie strach przed sprawdzianem, to słyszałam, że muszę, a nie, że dam radę. Gdy byłam chora, krzyczała, że z mojej winy, a nie przytulała i mówiła, że będzie dobrze. Nie czułam ze strony mamy wiary w moją osobę, więc sama też w siebie nie wierzyłam.

M: Co masz na myśli, mówiąc, że tata się Tobą nie interesował?

D: Ja i moja siostra to wpadki. Ojciec romansował z różnymi kobietami, w tym z moją mamą. O ile moją starszą siostrą się interesował, rozmawiał z nią, odwiedzał i pomagał, o tyle do mnie przyjeżdżał tylko wręczyć alimenty. Gdy zapłacił ostatnie alimenty, nie odezwał się do mnie przez półtora roku, a i po półtora roku spotkaliśmy się jedynie przypadkiem. Byłam dla niego tylko obowiązkiem, którego się pozbył, gdy skończyłam liceum i poszłam do pracy.

M: To bardzo przykre. Czy próbowałaś z nim kiedykolwiek porozmawiać?

D: Ciężko rozmawiać z kimś, kto cię unika. Poznałam go, gdy miałam pięć lat. Jakiś rok później przestałam się starać go sobą zainteresować. Skoro nie chciał ze mną rozmawiać, to się o to nie prosiłam. Nie chciał mnie wziąć na kolana — bywa. Często słyszałam od mamy, że gdybym go sobą „męczyła”, dzwoniła do niego, odwiedzała, to miałby inne podejście. Jednak ja nigdy nie chciałam. Nie jestem z tych, którzy zabiegają o miłość, zwłaszcza miłość rodzica, która każdemu dziecku należy się bezwarunkowo.

M: A co c miłością mamy? Zabiegałaś o nią prawda? Czy to doprowadziło do tego, że wylądowałaś na terapii?

D: Mama mnie kochała i kocha i ja to wiem. Tylko nie potrafiła tego okazać. Inaczej — okazywała to po swojemu. Nie tuląc, dając buziaki i przytulając, tylko wymagając, żebym była grzeczna, kulturalna, wykształcona. Była rodzicem wymagającym, a czasem posuwającym się do szantażu emocjonalnego, żeby zyskać to, czego chciała. Na terapię zaprowadziło mnie to, że w dwa miesiące po wyprowadzce z domu, zmarła moja babcia, która razem z dziadkiem mieszkała z nami. Ja i mama miałyśmy się nimi opiekować. A ja się wyprowadziłam, przez co miałam wyrzuty sumienia, mimo że ta wyprowadzka, to była pierwsza rzecz w moim życiu, którą zrobiłam dla siebie, nie zwracając uwagi na innych. To była pierwsza taka rzecz. Do tego dochodziły problemy w pracy, problemy ze zdrowiem. Zanim z narzeczonym się „dotarliśmy” po tym, jak zamieszkaliśmy razem, minęły dwa miesiące pełne kłótni. Nie było łatwo, to były ciężkie miesiące, które nasiliły moje istniejące,  w zasadzie od małego, lęki.

M: Kiedy miałaś swój pierwszy atak paniki?

D: Zdarzały się jeszcze w liceum, ale były słabe, dające się opanować głębokim oddychaniem i łykiem wody. Jednak pierwszy taki atak, kiedy myślałam, że umieram, zdarzył się w ubiegłe wakacje. Wyszłam z domu na zakupy, jak każdego dnia. Było mi duszno i czułam się słabo, więc chciałam odbębnić zakupy jak najszybciej. Praktycznie biegałam po sklepie. Niestety, kolejka była dosyć długa, a ja chciałam jak najszybciej wyjść. I wtedy zaczęło się dziać ze mną coś dziwnego. Serce waliło mi okropnie, w ustach susza, w uszach szum i dudnienie. Wewnątrz gorąc, na ciele gęsia skórka. Zaczęły mi cierpnąć ręce, nasiliły się mdłości, z którymi męczyłam się już wtedy kilka tygodni. Byłam pewna, że umieram… To było okropne uczucie. Trwało może z dwie minuty, ale czułam jakby trwało to owiele dłużej, zdecydowanie zbyt długo. Po powrocie do domu byłam tak zmęczona, jakbym przebiegła maraton. I to był chyba ostatni raz, kiedy wyszłam z domu sama. Po tym wyjściu nastąpiło dwumiesięczne zawieszenie, nie wychodziłam sama nawet na klatkę schodową.

M: Czy rozumiesz co to są ataki paniki, skąd się biorą i dlaczego przytrafiły się akurat Tobie?

D: Czym są, wiem, bo przeżyłam taki nie jeden. Skąd się biorą? Ze stresu, lęku, strachu, niepewności. Dlaczego akurat mnie? Bo miałam tego wszystkiego zbyt dużo i nie dawałam sobie z tym rady.

M: Pierwsza myśl, która przychodzi razem z atakiem?

D: Strach.

M: Przed czym?

D: Pierwsza myśl, to że się boję. Czego? Że nie dam rady wrócić do domu, że umieram, że nikt mi nie pomoże.

M: Ile razy Ci się przytrafiły?

D: Nie wiem, bo nigdy nie liczyłam. Ale kilka razy na pewno, może pięć. Ciężko stwierdzić. Mówię teraz o tych całkiem paraliżujących i przerażających, bo tych napadów spokojniejszych, gdzie udawało mi się je opanować po kilku głębokich oddechach było masę — czasem kilka jednego dnia.

M: A te, których nie udawało się opanować…ile trwały? Jak się kończyły? I co działo się potem?

D: Trwały kilka minut. Pomagało trzymanie się czegoś mocno, żeby nie upaść i mieć kontakt z rzeczywistością, głębokie oddechy i tłumaczenie sobie w myślach, że nic się nie dzieje, nic mi nie grozi i za kilka minut będę w domu. Stopniowo przechodziło, a później pojawiał się ból głowy i zmęczenie. I strach, że to może się powtórzyć znowu.

M: Kiedy stwierdziłaś, że musisz coś z tym zrobić? Czy to była Twoja decyzja, czy ktoś zaproponował, żebyś poszła do psychologa?

D: Z taką decyzją zbierałam się długo, ale ciągle słyszałam, że muszę sama się ogarnąć, że mi psycholog nie pomoże, że mam brać tabletki ziołowe  i starać się sama nad sobą zapanować. Tyle że tabletki ziołowe nie pomagały, cierpiałam na bezsenność, chodziłam nieprzytomna. Akurat miałam umówioną wizytę u mojego ginekologa, a chwilę wcześniej dowiedziałam się, że moja mama musi iść do szpitala, co mnie załamało. Na wizycie lekarz od razu zorientował się, że coś jest nie tak. Streściłam mu, mniej więcej, jak się czuję, co się dzieje i zapytałam, czy mógłby mi przepisać jakieś tabletki na uspokojenie. Przepisał, ale tylko pod warunkiem, że umówię się do psychiatry, żeby zajął się mną lekarz, który zna się na tego typu problemach. Miałam opory, ale przełamał je jednym zdaniem. „To jak ból serca. Może pani iść z nim do lekarza i wyzdrowieć albo czekać, aż boleć przestanie, a w międzyczasie dostać zawału i umrzeć”. Tym zdaniem uświadomił mi, że tak jak choruje ciało, tak też może chorować dusza. Przepisał mi tabletki, a miesiąc później miałam wizytę u psychiatry. Po godzinnej rozmowie dostałam rozpoznanie, receptę na antydepresanty i skierowanie do psychologa, bo  „same leki pani nie pomogą”

M: Co pomogło?

D: Antydepresanty w połączeniu z terapią u psychologa, wsparciem narzeczonego i możliwością robienia wszystkiego w wolnym tempie, np. nie musiałam szukać pracy na już, tylko poszłam do niej, kiedy poczułam się na siłach.

M: Czy jesteś w trakcie leczenia, czy już zakończyłaś terapię?

D: Leki jeszcze biorę, ale myślę, że przy kolejnej wizycie u psychiatry zostaną odstawione, bo radzę sobie już dobrze nawet bez nich. Terapię u psychologa zakończyłam dwa miesiące temu, bo nie udało mi się połączyć terapii z nową pracą.

M: Czy podczas terapii usłyszałaś coś, co wystarczyło, aby zrozumieć, w czym problem? Czy raczej pomogła terapia jako całokształt? Chodzi mi o to, czy psycholog powiedział coś konkretnego, co do Ciebie dotarło tak szczególnie.

D: Terapia jako całokształt, przy czym najbardziej pomogło spotkanie, kiedy to pojawił się punkt zwrotny. Wtedy obie z moją psycholog zrozumiałyśmy, skąd to wszystko się bierze. Przyczyna pochodziła z mojego wczesnego dzieciństwa.

M: Jaka to była przyczyna?

D: Gdy byłam mała, trafiłam do szpitala. Spędziłam tam pół roku, wyszłam, jak miałam 8 miesięcy. Moja mama nie mogła być tam ze mną, bo w domu miała starszą córkę. Byłam tam więc sama, przy czym przez 4 miesiące odwiedzała mnie codziennie, a przez kolejne dwa, po przewiezieniu mnie do innego szpitala, co drugi dzień. Byłam opuszczona przez ojca, później, gdy poszłam do szkoły, opuszczona przez koleżanki. Problem był więc w tym, że tak bardzo bałam się opuszczenia, że robiłam zawsze wszystko pod kogoś, żeby ten ktoś mnie nie zostawił. Nie znałam swojej wartości, nie wierzyłam, że można mnie lubić czy kochać ot tak, po prostu.

M: A teraz uwierzyłaś?

D: Tak. Nabrałam dystansu. Zrozumiałam, że jestem wartościową osobą i że jestem po to, aby mnie kochać. Utwierdza mnie w tym stale mój narzeczony.

M: Jak się żyje z taką świadomością? Czy masz odwagę żyć dla siebie?

D: Jestem bardziej asertywna, nie załamuję się już tak często. Idę na kompromisy, ale potrafię zawalczyć o swoje plany i marzenia, nie oznacza to jednak, że stałam się egoistką. Jak się żyje? Spokojniej. Bo w końcu mam świadomość, że moje życie zależy ode mnie.

M: Czy mama trochę odpuściła? Czy teraz raczej Ty patrzysz na to inaczej?

D: Ja zrozumiałam mamę i jej podejście i przez to zmieniłam też swoje podejście. Zmienić podejście mamy sugestiami i rozmowami próbowałam, ale jest w takim wieku, kiedy to charakter się raczej na lepsze nie zmienia, a wręcz przeciwnie. Choć faktycznie, kilka razy usłyszałam z jej ust tamtej pory „Dasz radę. Ja w Ciebie wierzę”.

M: Jakie masz plany na przyszłość? Jak będziesz budować swoje poczucie własnej wartości?

D: Odkładamy pieniądze, żeby za jakiś czas móc kupić swoje mieszkanie, wziąć ślub, mieć dziecko. Buduję poczucie swojej wartości w bardzo prosty sposób — mówię sobie każdego dnia, że jestem dobrym człowiekiem, nawet jeśli ktoś mi próbuje wmówić, że jest inaczej; że nie popełnię błędów swojej mamy, bo je znam i rozumiem.

M: Dziękuję bardzo za inspirującą rozmowę. Czy chciałbyś powiedzieć coś tym, którym tak trudno uwierzyć w siebie?

D: Każdy człowiek ma swoją wartość i nikt od nikogo nie jest gorszy. I nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej. Każdy ma wady, ale też każdy ma zalety i wystarczy je w sobie dostrzec.

M: Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę Ci wszystkiego dobrego!

Gdybym nie wiedziała, czym są ataki paniki, być może ta historia nie zrobiłaby na mnie wrażenia. Każdy nastolatek ma swoje problemy, jeden większe, drugi mniejsze, ale wszystkie kręcą się wokół podobnych rzeczy. Jednak fakt, że Dominika cierpi na ataki paniki, świadczy o tym, że w jej życiu dzieje się o wiele więcej, niż tylko to, że nie może dogadać się ze swoją mamą.

Dominika jest na początku swojej drogi. Jest jeszcze bardzo młoda, jednakże musi uczyć się życia o wiele intensywniej, niż większość jej rówieśników. Podziwiam ją za odwagę i dojrzałość. Nie każdy w tym wieku potrafiłby się wziąć w garść, nie każdy podjąłby walkę o siebie i o swoje życie. Nie łatwo jest na tym etapie życia podjąć decyzję o wizycie u psychiatry. Dominika udowodniła przede wszystkim sobie samej, że jest osobą silną i zmotywowaną do działania i takiej siły życzę każdemu, kto jeszcze jej w sobie nie odkrył.

Visit Us On FacebookCheck Our Feed
Przeczytaj poprzedni wpis:
2126499585_4b85cb2032_z
Ustawa o in vitro czyli gdzie są moherowe berety

I stało się, proszę państwa, stało się! Oto nasz kraj zrobił krok do przodu, w kierunku Europy. Powinniśmy się cieszyć,...

Zamknij