Ustawa o in vitro czyli gdzie są moherowe berety
I stało się, proszę państwa, stało się! Oto nasz kraj zrobił krok do przodu, w kierunku Europy. Powinniśmy się cieszyć, bo jest z czego. Oglądając wczoraj wiadomości, powiem szczerze, że odczułam coś w rodzaju dumy. Pomyślałam, że może nie jest jeszcze tak źle, skoro udało się przeforsować ustawę o in vitro. Zaraz potem moją wizję rozwijającej się Polski, zmąciły wypowiedzi przeciwników tejże ustawy.
Najgłośniej krzyczy oczywiście kościół. ”Wyrażamy nasze najgłębsze rozczarowanie i głęboki ból po podpisaniu umowy”. I tak się zastanawiam, kiedy ten cały Episkopat zacznie wyrażać swoje rozczarowania i głębokie bóle tak bardziej prywatnie. Kiedy przestanie się wtrącać w to, co robi rząd i kiedy rząd, a przynajmniej jego część, będzie w stanie myśleć samodzielnie, bez czekania na to, co powiedzą biskupi. Ja rozumiem, że Polska to kraj w większości Katolicki, ale czy to musi oznaczać, że we wszystkie sprawy musi się wmieszać kościół, narzucając przez to wszystkim swoje racje? Niech wyrażają swoje bóle w kościele, do tych, którzy chcą tego słuchać.
Teraz tylko czekać, kiedy na ulice wylezą mohery i zaczną strajkować i postulować przeciwko najnowszej ustawie. Bo tak zazwyczaj jest, że jak coś się nie podoba tym bardziej zagorzałym, to uważają, że mogą, a nawet muszą wykrzyczeć to całej Polsce w nadziei, że reszta na ich wołanie padnie na kolana i powie „jacyśmy byli głupi”.
Mimo to muszę przyznać, że i tak w duchu klaszczę, bo jakby nie było, jest to pewien postęp. Bardzo podobała mi się przemowa prezydenta, w której uzasadniał swoją decyzję. ”Nie jestem prezydentem ludzkich sumień, tylko polskich obywateli”. Jakże światowo to brzmi. I nie ma w mojej wypowiedzi cienia ironii, naprawdę, widzę jakieś małe światełko w tunelu.