Robin Williams – tym razem na poważnie
Są dni, kiedy świat smutnieje. Tak nagle, na kilka chwil. I tak się stało właśnie teraz. Świat posmutniał. Może nie cały, ale zdecydowanie jego większość, a już z całą pewnością posmutniał mój.
Rano zajrzałam na Facebooka i pierwsze, co zobaczyłam to zdjęcie Robina Williamsa na profilu kogoś ze znajomych. Od razu się uśmiechnęłam, bo uwielbiam tego gościa! Po chwili zobaczyłam podobne zdjęcie na innym profilu i zorientowałam się, że coś jest nie tak. I wtedy mój świat posmutniał.
W wieku 63 lat zmarł jeden z najlepszych aktorów, jakich znam. Robin Williams był mi szczególnie bliski. Aktor, którego szczególnie pamiętam z okresu mojego dzieciństwa i dorastania. Filmy z nim z tamtego okresu przeszły do historii. Bo nie wierzę, że jest ktoś, kto nie oglądał choćby „Pani Doubtfire”. Ja oglądałam ze sto razy i do tej pory nie przepuszczę, kiedy leci w tv. Albo „Hook”. Mój najukochańszy film, przede wszystkim dlatego, że historia Piotrusia Pana to najwspanialsza historia, jaką pamiętam z mojego dzieciństwa. Uwielbiam ten film do szaleństwa, a Robina Williamsa uwielbiałam w każdej roli, w której go widziałam, ale zawsze będzie mi się kojarzył przede wszystkim z komedią.
Co za paradoks. Jeden z najlepszych komediantów swojego pokolenia, przy którym ludzie wyli ze śmiechu, cierpiał na długoletnią depresję, nadużywał alkoholu i narkotyków. Człowiek, który do łez rozśmieszał kiedyś inny, sam cierpiał do tego stopnia, że prawdopodobnie postanowił odebrać sobie życie.
Świat stracił jeden z najwspanialszych i najsłodszych uśmiechów!
Spoczywaj w pokoju.