1434078_40988677
STYL ŻYCIA,

Kto rano wstaje, temu wiatr w oczy

Lubię robić wiele rzeczy, jeszcze więcej kocham robić, ale jest jedna rzecz, którą kocham nade wszystko. I choć jest to miłość dla mnie bardzo uciążliwa, nie mogę, po prostu nie mogę jej zwalczyć. Choć dobrze by było. Kocham spać. Kocham tak bardzo, że skutecznie utrudniam sobie tym samym życie. Najbardziej uwielbiam spać wtedy, kiedy zazwyczaj wszyscy inni są na nogach. To jest najbardziej atrakcyjne i od jakichś czterech lat, niestety, niewykonalne. Codziennie już koło południa zaczynają mi się zamykać oczy. Nie pomaga kawa, nie pomaga nic, zamykają się i już, tyle że nigdy nie mam czasu, żeby oddać się pokusie, walnąć się tam gdzie stoję i zasnąć mając wszystko gdzieś.

Najgorzej jest, gdy przychodzi jesień a zaraz po niej na dokładkę jeszcze zima, tak jak teraz właśnie. Wtedy dopada mnie jesienno-zimowa deprecha. Otwieram rano oczy, ciemno, wracam z pracy, ciemno, ciągle ciemno, szaro, buro. I leje. Spać mi się chcę cały czas, a przy okazji całą radość z życia szlag jasny trafia w mgnieniu oka. Ciemno, a ja spać nie mogę, tylko w tej ciemności brodzę. Podejrzewam, że nie tylko ja mam tego typu problemy. Mieszkam w Anglii w końcu. Łatwo nie jest.

W zeszłym roku postanowiłam jednak, że tak nie może być, nie mogę tak dłużej funkcjonować ( a raczej nie funkcjonować) przez sześć miesięcy w roku. I kupiłam sobie cudotwórczą (i przez to całkiem nie tanią) lampę, przed którą się siada pół godziny dziennie i oto dzieje się coś niesamowitego. Lampa tłumaczy twojemu mózgowi, że świeci piękne, gorące słońce, rozświetlając swoimi promieniami ten cudowny, kolorowy świat. I co jak co, ale mój mózg to łyka! Jednym słowem lampa ma imitować światło dzienne, przez co reguluje się gospodarka hormonalna zaburzona przez niedobór światła.

Codziennie więc siadam sobie przed moją lampą i dzięki temu jesień i zima nie są takie straszne.  Jednak pozostaje najbardziej uciążliwy problem, który doskwiera mi niezależnie od poru roku. Zwlec się rano z łóżka to dla mnie istna katorga, kara za grzechy a budzik codziennie rano łamie mi serce swoim francowatym dzwonieniem! Znalazłam jednak kolejny, ponoć cudowny gadżet, który miał sprawić, że wstawanie będzie moją ulubioną częścią dnia (niedoczekanie!). Działa w ten sposób, że nastawia się budzik na daną godzinę i już 30 minut przed planowanym wstąpieniem do bram piekielnych (pobudką) budzik zaczyna rozjaśniającym się światłem imitować wschód słońca. To ponoć przygotowuje twój mózg do naturalnej pobudki, ponieważ zwiększa produkcję czegoś tam i przez to sprawia, że masz się obudzić samoistnie po 30 minutach z radością i okrzykiem „jaki piękny jest ten świat!!!”. Gdyby jednak stało się coś, co zazwyczaj się nie zdarza, ale gdyby jednak światło nie podziałało, to o ustawionym czasie  budzik zaczyna łamać serce dzwonieniem. Ale to tak na wszelki wypadek, bo większość budzi się jednak przy pomocy światła, rześka i rozkochana w nadchodzącym dniu do granic możliwości.

Wiadomo, że budzik musiałam mieć od razu. Przecież nie będę tak cierpieć, skoro wymyślili coś tak niesłychanego. Kiedy przyszedł, z czcią położyłam go na stoliku nocnym, podłączyłam, nastawiłam i poszłam spać. Żadne światło mnie nie obudziło, choć było jasne jak cholera, co jest dla mnie niezbitym dowodem (nie jedynym niestety), że do tych normalnych nie należę. Musiał zadziałać plan awaryjny, czyli tradycyjny budzik. A dźwięk budzika, w tymże cudownym, ulepszającym życie, urządzeniu był taki, że codziennie zrywałam się na równe nogi krzycząc „kurwa, co to?” Dzień w dzień!

Gdy już przebolałam mój wspaniały budzik i zaczęłam go używać jako lampki do czytania, znalazłam fantastyczną aplikację na telefon. Naprawdę, czegóż to nie wymyślą w dzisiejszych czasach. Nastawiasz budzik, kładziesz go gdzieś niedaleko głowy i idziesz spać. I na pół godziny przed planowaną pobudką, aplikacja inteligentnie rozpoznaje twoje ruchy podczas snu, określając tym samym fazę snu, w jakiej się znajdujesz i budzi cię w tej najlżejszej, przez co wstajesz wyspana, wypoczęta, rozkochana, bla, bla, bla. I na dodatek dźwięk budzika można sobie było wybrać samemu, przez co mogłam się upewnić, że nie przydarzy mi się już nigdy, przenigdy taki sam koszmar jak ze świetlanym budzikiem.

Budzik działał bardzo fajnie, tyle że budził mnie prawie codziennie jakieś 20 minut przed czasem, stwierdzając zapewne, że znajdowałam się w najpłytszej fazie snu. A ja wstawałam i załamka totalna na dzień dobry, że mogłam spać jeszcze 20 minut. Odpadło w przedbiegach.

I cierpię dalej. Dzisiaj jednak ściągnęłam sobie moją ukochaną piosenkę  fantastycznego Michaela Bublé o bardzo optymistycznym tytule: „it’s a beautiful day” i to ona od dziś mnie będzie budzić, przypominając mi z samego rana, że…życie jest piękne. I mój dzień będzie wyglądał mniej więcej tak jak w teledysku do mojej piosenki. Z tym, że zamiast półnagich  bab, będą się koło mnie  prężyć przystojni mężczyźni. Wielce prawdopodobne, że za jakiś tydzień Micheal Bublé straci moje wszystkie względy, ale warto spróbować.

A tu można posłuchać tejże piosenki, gdyby ktoś miał ochotę. I pooglądać, bo jest co!

Visit Us On FacebookCheck Our Feed
Przeczytaj poprzedni wpis:
cropped-1402529_43662915.jpg
I żyli długo i szczęśliwie

Dokładnie dziewięć lat temu obudziło mnie mocno bijące serce. Moje własne. Biło mocniej niż zwykle. Pierwsze co zrobiłam, to wyszłam...

Zamknij