Życie bez dzieci jest bez sensu
W tym roku pierwszy raz postanowiliśmy zostawić dzieci u dziadków na wakacje. Na samą myśl, że będziemy sami, chciało nam się skakać i śpiewać z radości. W końcu jakaś szansa na odpoczynek, na doładowanie baterii, na wspólnie spędzony czas tylko we dwoje. Tak było, zanim kupiliśmy bilety lotnicze. Potem klamka zapadła i już nie było odwrotu i wtedy ja zaczęłam panikować, o czym pisałam tutaj. Dzieciaki zostały, ja wyjeżdżałam z płaczem, ale tak, żeby nie widziały. Głowę zaprzątały mi najgorsze scenariusze, które musiałam siłą przeganiać, bo inaczej bym wszystko odwołała I zabrała dzieci do domu. Nie zrobiłam tego. Wróciliśmy sami.
Tuż po powrocie z lotniska, musiałam przestać się zamartwiać, bo nie miałam na to czasu, rzuciłam się na łóżko i zasnęłam. Obudziłam się na drugi dzień, sama, bez budzika, o godzinie 9:00, co jest niemożliwe, kiedy dzieci są w domu. Po przebudzeniu ogarnęła mnie cisza. Taka prawdziwa, nieprzerywana jękami i narzekaniami. Bez sensu.
Pojechałam do pracy, wróciłam, poczytałam, popisałam, zrobiłam coś do jedzenia, bez szału, bo skoro dzieci nie ma… Pokręciłam się po domu i wtedy przypomniałam sobie po tylu latach, co to jest nuda. Nudziło mi się! Zero kłótni, zero krzyków, nawoływań z ubikacji, próśb o jogurt, o bajkę, o grę, o rower…bez sensu. M wrócił z pracy i mówi: „chodźmy do kina, co?”. No ale jak to tak? Nagle? Bez planowania tygodniami, gdzie tu upchnąć dzieci, tak po prostu ubrać się i iść sobie do kina? I nie spieszyć się z powrotem, bo niania chce do domu, bo na pewno się obudzą… Bez sensu.
Przy posiłkach cisza i spokój, nikt nie mlaszcze, nie rozlewa soku, nie wyrzuca marchewki z zupy na stół, nikt nawet nie płacze, że za gorące, za zimne, za dużo, za mało…bez sensu.
W sobotę jedziemy na zakupy, zbieramy się w pół godziny. W samochodzie cisza. Nikt nie pyta, czemu krowa ma łaty, nikt nie chce siku w połowie drogi, no nic się nie dzieje. Wracamy z zakupów. M rzuca mi jednoznaczne spojrzenie i się uśmiecha. Od razu wiem, o co mu chodzi, ale… teraz? W środku dnia? Bez sensu.
I tak mija dzień za dniem. Nie muszę się spieszyć, nie muszę dźwigać, zdzierać gardła, tłumaczyć, nie muszę na gwałt lecieć do sklepu po mleko, bo jak nie, to będzie afera, nic nie muszę. Bez sensu.
I jedno Wam powiem. Życie bez sensu jest zajebiste! Nie na długo jednak. Mimo że odpoczywam i robię, co chcę, to nie mogę się doczekać, aż zobaczę ich twarze, aż przytulę najmocniej na świecie, aż przywiozę do domu te moje dwa urwisy, które nadały sens mojemu życiu.
I będę czekać cały rok (pewnie z łezką w oku), aż życie znowu straci sens 😉