I oto jest moje kurestwo
Czasami przypatruję się swojemu życiu i nie mogę się nadziwić, że ten czas tak pędzi, kompletnie nic sobie nie robiąc z mojego zdezorientowania. Dopiero, co byłam małym podlotkiem, który, chcąc zadziwić wszystkich swoją inteligenjcą i błyskotliwością, wymyślał kawały i z histerycznym śmiechem opowiadał je wszystkim dookoła. Moi rodzice śmiali się dzielnie ze wszystkich moich kawałów i wymieniali jednoznaczne spojrzenia zaraz po. Wtedy te spojrzenia znaczyły dla mnie tylko jedno: „patrz, jaka ona rozgarnięta”. Teraz, nagle, jestem już dorosła i teraz to moja córka usiłuje takowe kawały wymyślać! Niesamowite.
Od tamtej pory minęła dosłownie chwila, a teraz ja wymieniam jednoznaczne spojrzenia z M, kiedy to Mysza czy Misiek chcą nas rozśmieszyć. Częściej jednak to, co mówią, wprawia mnie w osłupienie niż w śmiech. Dziś rano moje 3.5 letnie niemowlę powiedziało, że ma girlfriend w przedszkolu! Spojrzałam na niego i stwierdziłam, że moje 3.5 letnie niemowlę jest wyrośniętym, pięknym chłopcem. Jak, gdzie, kiedy? I to jeszcze chłopcem, który ma dziewczynę. Na koniec dodał, że jego girlfriend ma na imię Joseph.
Mysza w wieku czterech lat powiedziała swoje pierwsze przekleństwo, i, za pewne mając na celu zaostrzenie efektu, zrobiła to na uszach ukochanej, niczego nieświadomej, babci.
Babcia pyta: – Kochanie, zgadnij, na co idziemy do kina? – Mysza zastanawia się przez chwile – Na kurwa – mówi z radością niezmierną i rzuca się babci na szyję z wdzięcznością, że babcia chce ją zabrać do kina.
Babcia zamilkła, ja też, udając, że nie mam zielonego pojęcia gdzie moje dziecko mogło usłyszeć coś takiego. Jak się okazało, mojej Myszce chodziło o Króla Lwa, jakżeby inaczej, plakaty wisiały w całym mieście, a ponieważ miała dopiero lat cztery, stwierdziła, że posłuży się skrótem. Po powrocie z kina babcia z dziadziem pytają, kto jej się najbardziej podobał w bajce. – Skaza! – odpowiada z zachwytem. – A nie Simba kochanie? Skaza był zły przecież. – Nie! Skaza…i hieny!
Teraz jest starsza i hieny i złe charaktery już nie robią na niej takiego wrażenia. A raczej, nie robią wrażenia kompletnie. Teraz odkryła, że jest księżniczką prawdziwą i tylko to ją interesuje. Stroi się codziennie, chodzi w plastikowych szpilkach, w dłoni dzierżąc berło, a spodni nie założy za żadne skarby. Pojechaliśmy kiedyś do parku, w którym stoją ruiny dwunastowiecznego klasztoru, całkiem pokaźne, zresztą. Mysza rozejrzała się zachwycona, wyskoczyła na jakiś murek, zatoczyła ręką krąg przed sobą zarysowując rumowisko i wykrzyknęła: „I oto jest moje kurestwo!”. Wszak każda, szanująca się, księżniczka bez wątpienia kurestwo mieć musi.
Ostatnio przyszła do nas i poprosiła, żeby pomalować jej pokój na różowo, od razu uzasadniając swoją petycję: „Mój pokój musi być piękny i wygodny, bo będę w nim mieszkać z mężem i z dziećmi, wiesz mama, z Mili i z Sarą. A mąż to jeszcze nie wiem jak będzie miał na imię”. Skąd u sześciolatki takie plany?
Po tym, gdy już zrozumiała, że, niestety, nie może wyjść ani za M, ani, co gorsza za Miśka, (co gorsza, bo mówiła, że tylko on jest prawdziwym księciem), z ciężkim sercem postanowiła wyjść za kolegę z klasy, Lewisa, bo, cytuję: „Jak go zobaczyłam, to się ukochałam nad życie”. Po jakimś czasie zmieniła zdanie i powiedziała, że już go nie kocha, po to tylko, aby za chwilę zmienić je znowu, i powiedzieć, że jednak wyjdzie za niego „bo on już w szkole nie rzyga i nie płacze”.
To było dawno. Jak była jeszcze mała. Teraz ma innego narzeczonego, który jeszcze nie wie, że jest jej narzeczonym, bo nie chciała mu nic mówić. Ale skoro Mysza jeszcze nie wie, jak jej mąż będzie miał na imię, to chyba znowu zmieniła zdanie. Może po tym, jak niedoszły narzeczony powiedział, że jej tata jest ogrem.
A pomysł z mieszkaniem z całym przyszłym przybytkiem w jej pokoju zrodził się po jej ostrym zderzeniu z jakże absurdalną i niezrozumiałą rzeczywistością.
Zapytała mnie kiedyś: – A gdzie ja zamieszkam z moim mężem i córeczkami jak będę już dorosła?
– Jak będziesz dorosła, to zamieszkasz w swoim własnym domku – odpowiadam ze spokojem, śmiejąc się w duchu, że to będzie dopiero za jakieś sto lat.
– Ale kto mi wybuduje domek? – pyta moje dziecko, nieco zaniepokojone.
– Pan, któremu dasz pieniążki – nie wiedziałam co innego powiedzieć. Patrzy na mnie jak na głupią jakąś i wywraca oczami.
– Mama, no co ty? Przecież ja nie mam żadnych pieniążków! – i zaczynają jej się łzy w oczętach zbierać.
– No, ale jak będziesz dorosła, to pójdziesz do pracy i zarobisz pieniążki – pocieszam. Cisza, łzy wylały się na policzki.
– Ale jak ja będę jeździć do pracy? Przecież auto jest twoje!? – tu już zaczęła szlochać.
– No tak, ale kupisz sobie swoje auto przecież – zamiast powiedzieć dziecku, że będzie oczywiście mieszkało z nami, nawet w naszej sypialni, jeśli zechce, to ja się wdałam w taką dyskusję.
– Ale ja nawet nie wiem, gdzie jest sklep z autami!!! – patrzy na mnie z wyrzutem.
– Nic się nie martw kochanie, jak będziesz już duża, to będziesz to wszystko wiedziała i rozumiała, a teraz idź spać i o nic się nie martw – próbuję ją uspokoić, bo szloch przeszedł już w żałosny płacz.
– A skąd będę wiedziała, ile mam za auto zapłacić? Dużo czy mało?! – tu już trzepnęła miśkiem o łóżko i zaczęła ryczeć jak opętana, zdając sobie, zapewne, sprawę, w jakim bagnie się znalazła, bądź kiedyś znajdzie, bez domu, bez auta, bez pracy, bez kasy…niezły kwas!
Podczas pisania, przypomniała mi się pewna anegdotka, trochę wyrwana z kontekstu, ale muszę.
Pięknie przyzdobiony kościół, kwiaty wszędzie, eleganccy ludzie w środku – ślub. Państwo młodzi podchodzą do ołtarza, żeby sobie naobiecywać ile wlezie. Ksiądz stoi, ale wydaje się taki jakby zakłopotany, rozgląda się dziwnie, szuka czegoś. Okazało się, że zapomniał, jak Pan Młody ma na imię. Przykrył mikrofon dłonią, nachylił się nad Młodym i szeptem pyta „Jak pan ma na imię?”. Ten patrzy na niego, jakby mu skrzydła aniele wyrosły, patrzy na narzeczoną, na gości, znowu na księdza – Słucham? – pyta niepewnie. – No, jak pan ma na imię? – Ksiądz się nie poddaje. Pan młody drapie się po głowie, znowu patrzy za siebie, myśli sobie „quiz jakiś”? Nagle uśmiecha się ze zrozumieniem, kiwa głową, wypina pierś do przodu, bierze mikrofon do ręki i po prostu odpowiada: „Pan ma na imię Jezus!”