Mam dobrą i złą wiadomość
Znacie to uczucie, kiedy nagle przeszywa Was dreszczyk podniecenia, narasta ciekawość i nie możecie się doczekać, aż usłyszycie ciąg dalszy po słowach “Mam dobrą i złą wiadomość”? Znacie. Na pewno. To stwierdzenie to fajne narzędzie manipulacyjne i używając go mamy pewność, że choć na sekundę wpłyniemy na to, co czuje osoba, do której wypowiadamy te słowa. Odrobina strachu, podniecenie, ciekawość, nadzieja…
Moje dziecko właśnie ostatnio odkryło, jak to działa i ochoczo rozsiewa po domu dobre i złe wieści. Nie dość, że w momencie ktoś przenosi na nią całą swoją uwagę, to jeszcze czeka, co też ona ma do powiedzenia. I nawet jej nie przeszkadza, że zazwyczaj po tej złej wiadomości następuje wybuch śmiechu.
Ostatnio lało jak z cebra, oberwanie chmury jakieś. Zawsze jak zaczyna lać, to biegam po całym domu i zamykam okna. Mysza podeszła i mówi: – Mama, mam dobrą i złość wiadomość! Dobra wiadomość jest taka, że na szczęście wszystkie okna są zamknięte! A zła wiadomość jest taka, że niestety jedno z nich jest otwarte! – No i jak nie wybuchnąć śmiechem? Z radości, rzecz jasna, że okna, prawie wszystkie, są zamknięte i że jak co, to mi tylko na jeden parapet naleje.
Czasami jednak uda jej się uzyskać zamierzony efekt. Kiedyś musiałam jechać późnym popołudniem na pilne zlecenie, zawiozłam dzieci do opiekunki, ale ona musiała jechać ze swoją najmłodszą córką na pogotowie, bo ta na placu zabaw przecięła sobie dosyć porządnie brodę. Dzieci zostały z najstarszą córką opiekunki i jej sąsiadką. Poprosiłam M, żeby je odebrał, jak tylko wróci z pracy. W pewnym momencie M dzwoni i z przerażeniem pyta — Rany boskie, a co się tej małej stało? – Mówię, że nic takiego, rozwaliła brodę i tyle i od razu się rozczuliłam, że ten mój mąż taki wrażliwy. – Tak? Ale na pewno? Bo Mysza mi powiedziała, że ma złą i dobrą wiadomość, zła to taka, że mała sobie złamała szczękę, a dobra to taka, że świetnie się bawiła na placu zabaw! – Proszę, efekt jest? Jest. I to jaki. Jakie zamieszanie, telefony, przerażenie, a Mysza patrzy i obmyśla następne wieści.
Czasami decyduje się na użycie tylko jednego członu — Mama, mam dla Ciebie tylko złą wiadomość! – i pokazuje mi rękę z poważną raną szarpaną, wielkości pchły. Szarpaną, bo Mysza doznała tych obrażeń, zahaczając skórę paznokciem.
Ostatnio jednak przeszła samą siebie. Pewnego ranka przyszedł do naszego ogrodu mały kotek sąsiadów. Dzieci oczywiście rzuciły się na niego ze swoimi czułościami, cmokami, ochami i achami — Mama, jaki piękny kotek dzidziuś! Tylko zobacz, och, jaki słodki, ach, jaki śmieszny i milutki — Wiedziałam, co nastąpi za chwilę, bo już to przerabialiśmy nie raz: – Mama, możemy mieć takiego kotka? Prosimy! On jest taki piękny! – Odpowiadam, że nie, że już o tym rozmawialiśmy tysiąc razy, żadnego kotka mieć nie będziemy, bo mama nie lubi kotów i ich nie znosi i w ogóle się ich boi — to, rzecz jasna, ściema na potrzeby walki z głupimi zachciankami, choć nie powiem, każdy kot, którego spotykam, jest jakiś podejrzany i myślę, że chce się na mnie rzucić, dlatego zawsze przyspieszam kroku, na wszelki wypadek. I tu pada cios. – Mama, mam dla Ciebie złą wiadomość! Skoro nie chcesz mieć kota, to ja podjęłam decyzję, że ani ja, ani mój mąż nie będziemy tutaj mieszkać! – O Matko! Mała się rozkręca. Sześć lat, a już mnie szantażuje, że nie będzie tu z mężem mieszkać. Co robić?