O tym jak męża zdradziłam
Wczoraj mieliśmy małe trzęsienie ziemi. Objęło tylko łazienkę, co prawda, ale było ostro. Mało brakowało, a byłabym dzisiaj kobietą do wzięcia. Pewnie załamaną i wkurzoną, jedzącą lody prosto z pudełka, ale do wzięcia. Bo wyobraźcie sobie, że mój mąż jest nienormalny.
Stoję sobie w łazience, robią makijaż, śpiewam słodziutko. M w tym czasie segreguje rzeczy do prania. Nagle słyszę: „Kurwa! Co to jest???!!!”. Patrzę, co takiego się znowu stało, a ten trzyma jakieś męskie gacie w ręce i się patrzy pytająco. Czyli pytanie do mnie. No to mówię, że nie wiem i wracam do malowania. A ten dalej, co to i czyje i skąd się wzięły w naszym koszu na pranie. Zaczyna mnie tym trochę irytować, ale nie daję za wygraną. Moje przecież nie są, więc skąd mam wiedzieć, co to za gacie? I wtedy dociera do mnie, że on sugeruje, że ja powinnam znać odpowiedź, czyli że doskonale powinnam wiedzieć, czyje to gacie i co robią w naszym domu, czyli że… I się zaczęła jatka.
Ja się drę, że co on sobie wyobraża, on się drze, że co to ma znaczyć. Myślałam, że mu oczy wydrapię. Świr lata jak poparzony, przynosi swoje gacie, mierzy, pokazuje mi, że znalezione są dwa rozmiary większe, że to nie jego, że pierwszy raz je na oczy widzi. No to ja zaczynam się wydzierać (szeptem próbuję, oczywiście), że też pierwszy raz na oczy widzę i że pewnie zostawił je chłopak jego siostry, bo byli u nas jakiś czas temu, albo mój kuzyn, który u nas mieszkał przez dwa tygodnie…jakoś w lecie. Argument mocny jak cholera, tylko jak one w tym koszu przeleżały, skoro pierzemy częściej niż raz na kilka miesięcy?
Dociera do mnie absurd całej sytuacji. Ten się wścieka, bo wyciągnął jakieś gacie. Ma prawo, przecież zapytał, co to, a ja nie znałam odpowiedzi. Ja się wściekam, bo po pierwsze, pojęcia nie mam co to za gacie więc nie wiem, co mu mam odpowiedzieć, po drugie, co on sobie wyobraża? Że co? Że jestem ladacznicą i to w dodatku ladacznicą idiotką? Bo tylko idiotka by wrzuciła gacie swojego kochanka do kosza na pranie! U mnie z nerwami kiepsko, jak wyjdę z siebie to koniec. I wyszłam. Trzasnęłam drzwiami i powiedziałam, że wnoszę o rozwód. A co? Będzie mi tu gaciami machał przed nosem. M na to, że świetnie, bardzo dobrze i że to on wnosi o rozwód, a nie ja. Poszedł sobie z tymi gaciami, a ja próbowałam dojść do siebie i dodatkowo rozkminić tajemnicę.
Trzęsienie ziemi trochę ucichło, ale tylko na chwilę, bo zaraz mój gamoń wpada do łazienki: „Zamiast skulić głowę to Ty się jeszcze na mnie drzesz? Ty się ze mną rozwodzisz???? Przecież to ja znalazłem nie swoje gacie w praniu, cholera jasna!”. Popukałam się tylko w czoło i zaczęłam udawać śmiertelnie obrażoną.
I wtedy nagle w głowie zapaliła się żarówa, ale taka normalnie najjaśniejsza ze wszystkich.
– Ty! A pamiętasz jak w tamtym tygodniu mieliście zawody w siatkówce?” – Stanął w miejscu i udaje, że myśli nad odpowiedzią.
– No pamiętam! Nie zmieniaj tematu!!!
– I po meczu pojechaliśmy do Rafała i Marty? I ty się tam kąpałeś a Rafał ci dawał ciuchy, bo se ciamajdo zapomniałeś z domu?
– Taaaaa – Mina mu zrzedła,
– A gaci ci przypadkiem Rafał nie dawał? – W tym momencie zapadła cisza, taka długa bardzo. W końcu się ocknął, uśmiechnął i powiedział, że dawał. Na co ja zamknęłam się w łazience i powiedziałam, że teraz to już na bank chcę rozwód!
Oczywiście przyleciał, wyprzytulał mnie i mi przeszło, ulitowałam się, bo normalnie mu coś na mózg padło i tyle. Przepraszał i powtarzał, że tak bardzo się cieszy. Gamoń jeden, słowo daję. Nie dość, że pożyczył czyjeś majtki (mam nadzieję, że były nowe, ale kurde, na dwoje babka wróżyła), to jeszcze się potem wydziera, skąd czyjeś gacie w naszym domu. Ręce opadają. Ma szczęście, że go kocham.