spring-cleaning1
BANIALUKI,

Wiosenne porządki

Przyszło lato. I to, można nawet powiedzieć, takie z tych prawdziwych, z temperaturą powyżej 20 stopni, słoneczkiem i bezchmurnym niebem. Trzeba się cieszyć, bo w Anglii takie lato nie jest zjawiskiem corocznym, niestety.

Przyszło lato a wraz z nim wiosenne porządki. Powinnam się była za nie zabrać, rzecz jasna, wiosną, ale nie miałam czasu. Teraz też nie mam, ale kiedyś w końcu trzeba. Tym bardziej, że w moim domu wiosenne porządki powinny się odbywać co najmniej raz w tygodniu! Hołota składająca się z dwóch berbeciów, z czego każde poniżej 6 roku życia plus M, wprawdzie pełnoletni, ale jeżeli chodzi o kwestie porządków, to również poniżej 6 roku życia plus jeszcze pies, duży i bezczelny, bo gubi sierść kilogramami, pluje się i śliną zaznacza wszystkie ściany, drzwi i okna, do których jest w stanie dosięgnąć. I pierdzi. Przy takim inwentarzu naprawdę ciężko utrzymać jako taki ład, a ładowi do porządku jeszcze daleko.

Moja wrażliwość na nieporządek jest obecnie na poziomie przeciętnym. Nie zawsze tak było. Jako studentka, byłam, owszem, wrażliwa, ale na pewno nie na bałagan. Nie miałam czasu na sprzątanie, gdyż zajmowałam się chodzeniem na randki, piciem piwa w weekendy i czasem nauką. Tak więc mój pokój, z braku czasu, wyglądał nie ciekawie (teraz sobie tak myślę, wtedy uważałam, że było całkiem ok). Dookoła łóżka kwitły puste butelki po wodzie mineralnej, ponieważ, żeby je wrzucić do kosza z plastikami, trzeba było pokonać w moim domu aż trzy półpiętra, więc zbierałam i wynosiłam co jakiś czas, tak, żeby się zmieścić w trzech rundkach maksymalnie. Oprócz butelek wiadomo, ciuchy, leżące tam, gdzie je uprzednio zostawiłam, żeby wiedzieć, w razie potrzeby, gdzie leżą, oraz masa zabawek, które nie miały swojego miejsca, czyli: długopisy, zeszyty, papierki po gumach i cukierkach, spinki do włosów, puszki po red bulach i gdzie nie gdzie doniczki, które robiły raczej za mogiły, bo mama zapominała podlewać to, co kiedyś się w nich znajdowało.

Kiedy wyszłam za mąż, bardzo szybko okazało się, że ktoś się musiał wziąć w garść, a jak już wspominałam kiedyś tutaj, jak ktoś musi, to oczywiście baba. I wtedy moja wrażliwość na bałagan podskoczyła powyżej przeciętnej. Nie, żeby M był jakimś bałaganiarzem do potęgi. Tak po prostu, bo wtedy nagle zapragnęłam mieć czysto. Dla mnie i dla M porządek oznacza trochę co innego. Jak M idzie sprzątać kuchnię, to zajmuje mu to 2 godziny, po upływie których, kuchnia wygląda mniej więcej tak jak wcześniej, za to w szafkach, szufladach i lodówce aż się błyszczy. Dla mnie to, to już zdecydowanie podchodzi pod porządki wiosenne. Ja skupiam się raczej na tak zwanym sprzątaniu na potrzebę chwili. M oczywiście moje sprzątanie uważa za miernotę, no bo co z tego, że na wierzchu czysto, jak liczy się to, co w środku. On chodzi i sprząta właśnie środki, a piętrzące się po jego stronie łóżka ciuchy, nie robią na nim wrażenia najmniejszego, a jak go proszę, żeby to usunął, to próbuje mnie przekonać, że on to jutro zakłada. Nigdy nie założył, na całe szczęście, bo gdyby chociaż spróbował, to chyba bym wniosła o rozwód.

Po tym, jak urodziłam dwójkę małolatów i zrozumiałam, że dom, w którym są małe dzieci rządzi się swoimi prawami, wspomniana wyżej wrażliwość spadła znowu na łeb na szyję, ale na szczęście wciąż oscyluje w granicach rozsądku. I dlatego też zabieram się za wiosenne porządki.

Teraz mam łatwiej niż kiedyś, a to wszystko dzięki mojej matce chrzestnej, która, niczym dobra wróżka w Kopciuszku, jednym machnięciem czarodziejskiej różdżki, czyli karty płatniczej, sprawiła, że jestem kobietą jeszcze szczęśliwszą, niż byłam kiedyś. Otóż dostałam od niej wspaniały, okrągły wynalazek o wdzięcznym imieniu Rumba. Wystarczy włączyć jeden przycisk i Rumba jeździ po całym domu i sama odkurza! W sumie nie po całym, bo Rumba nie umie chodzić po schodach, ale tyle to ją mogę przenieść przecież.

M próbował mnie namówić, żebym poprosiła wróżkę o wymianę Rumby na Dysona, który jest jednym z najlepszych dostępnych odkurzaczy, argumentując to stwierdzeniem: „przecież zawsze o takim marzyłaś”. Wyjaśniłam mu, że marzyłam, bo byłam zacofana i nie wiedziałam o istnieniu mojej Rumby, dodałam, że Dysona trzeba pchać, zapytałam, czy pchać będzie, głupia mina, którą strzelił, wskazywała na to, że nie będzie, więc została Rumba. I teraz jest wspaniale i odkurzam 3 razy dziennie.

Najgorsze jest to, że robiąc gruntowne porządki, mam świadomość, że rezultat utrzyma się 2, w porywach do 3 dni. Potem wszystko wróci do normy, czyli do domu, w którym mieszka dwoje małych, mających energię od świtu do nocy, dzieci.

M kiedyś stwierdził, że trudno utrzymać porządek, ponieważ nic nie ma swojego miejsca, a w szczególności zabawki dzieci. Znaczy się, zabawki swoje miejsce mają, ale są pomieszane, a jakby były posegregowane, to by dzieci je później sprzątały po sobie, bo by dokładnie wiedziały, co i gdzie. Tłumaczenia na nic się zdały, M wywalił wszystkie zabawki z komody i segregował je, wkładając do szuflad, aż do 2 nad ranem. Położył się spać dumny i szczęśliwy, że oto wymyślił wspaniały sposób na opanowanie bałaganu.

Rano szarańcza zbiegła na dół, wywaliła wszystkie szuflady i ich zawartość na dywan, pobawiła się pięć minut i poleciała na górę bawić się papierem toaletowym.

P.S. Przeczytałam M ten tekst I zaczął mnie szantażować, że jeżeli tylko nie wykasuje tego o jego ciuchach koło łóżka, to mi wywali komputer na śmietnik. I poszedł posprzątać!

Visit Us On FacebookCheck Our Feed
Przeczytaj poprzedni wpis:
sale
Pan tu nie stał

- Przepraszam, co tu dają? – pyta baba drugą babę, bo ta, z jeszcze inną babą, stoi na chodniku i...

Zamknij