Pisanie chyba nie było mi pisanie
BANIALUKI,

Pisanie chyba nie było mi pisane

Pisałam odkąd się chyba nauczyłam trzymać porządnie długopis w ręce. Pamiętniki, listy, śpiewniki, które namiętnie przepisywałam z jednego brulionu do drugiego, uzupełniając o nowe piosenki i chwyty gitarowe. Jak mi się nudziło, to spisywałam sobie mądre cytaty życiowe, jakie udało mi się gdzieś tam wygrzebać, internetu wtedy jeszcze nie miałam, trzeba sobie był radzić inaczej. Po prostu uwielbiałam pisać. Cokolwiek.

Nie rozumiem więc zupełnie, dlaczego z języka polskiego w ogólniaku byłam noga. Może dlatego, że wtedy jeszcze kierowałam się zasadą: zrobić wszystko, żeby zaliczyć materiał, nie przeczytawszy lektur. Tak. Czytanie to było coś, co kompletnie mnie wtedy nie interesowało. Miłość do książek pojawiła się podczas wakacji, tuż po skończeniu szkoły średniej. Bo wtedy już nikt mi czytać nie kazał. Taka jestem przekorna, niestety. Jak ktoś każe to mowy nie ma, jak nie każą, to ja kocham na amen! W liceum lektury zupełnie nie wchodziły w grę. Wolałam ryzykować zostanie nieoczytanym matołem niż zmuszanie się do czytania tego, co mi każą. Już wolałam w wolnym czasie robić sobie zadania z matmy niż zabrać się za czytanie.

Być może dlatego moje wypracowania wtedy budziły wyraźną rozpacz w oczach mojej polonistki. Mój kwiecisty styl i przechodzenie od razu do sedna najwyraźniej jej nie pasowały. Chyba do końca mojej licealnej edukacji nie mogła uwierzyć, co taki literacki gamoń robi w klasie dziennikarskiej. Nie wiedziała chyba, że wybrałam klasę dziennikarską dla jaj, ot, taki mały żarcik, bo poszłam na egzamin do ogólnej z poszerzonym angielskim, a wróciłam z egzaminu do nowo utworzonej klasy dziennikarskiej (więcej o tym tutaj). Przecież nie myślała chyba, że zrobiłam to świadomie… W końcu miałam 15 lat, u licha, i w głowie poprzewracane, jak większość ludzi w tym wieku.

Nie myślcie sobie, że byłam leserem i nieukiem, co to, to nie. Starałam się, nawet bardzo, ale jakoś zawsze wychodziło na to, że pisać nigdy nie będę. Nie wiem, czy z choć jednego wypracowania z polaka dostałam kiedyś lepiej niż cztery, a cztery było powodem do nieokiełznanej radości i dumy. Co nie napisałam, to źle. Może ta pani mnie po prostu nie lubiła? Hm, w sumie dopiero teraz przyszło mi to na myśl. W każdym razie bida z nędzą, jeżeli chodzi o zdolności literacko-pisarskie.

Pamiętam, jak się wyrywałam do odpowiedzi, gdy zdarzyło mi się na chama przeczytać jakąś lekturę. Wtedy to się czułam, jakbym wszystkie rozumy zjadła, no bo przeczytałam tak? Znaczy kurde wymiatam w temacie, tak? Nie to, co po „kieszonkowej ściądze z lektur”. I tak raz się wyrwałam na ochotnika, bo pani zapytała, co najbardziej zapadło nam w pamięci podczas lektury „Pana Tadeusza”. A ja „Tadka” przełknęłam aż dwa razy. Też się sobie dziwię do tej pory i nie potrafię wyjaśnić swojej fascynacji, ale okazało się, że może matołem nie będę, skoro do takich lektur mnie ciągnie. Oprócz tego dwa razy zaliczyłam tylko „Lalkę” i z dwieście razy „Małego Księcia”. Reszta-lipa jak nie wiem. Coś tam czytałam, jak miałam nóż na gardle, ale żeby coś zapamiętać, to już niestety. Natomiast „Pan Tadeusz” wszedł jak masełko. Czyli nie wszystko stracone. Wstałam więc, bo gdy moja polonistka tylko zobaczyła moją rękę w górze, to najpierw zaliczyła opad szczeny, a później wskazała mnie do opowiedzenia całej klasie swoich niesamowitych wrażeń.

I zaczęłam opowiadać z wypiekami na twarzy, dumna, że wiem, że czytałam, mało tego! Mam coś do powiedzenia! I mówię, że najbardziej zapadła mi w pamięci scena z bitwy pod Grunwaldem! Tak!!! Że te opisy, to wszystko, jak te konie ginęły i krew się przelewała od ciosów, strzały przeżywały błękitne niebo, a zwłoki powite chmurą kurzu pokrywały wypaloną słońcem ziemię (tu mnie troszku poniosło).

Z początku myślałam, że mina mojej polonistki wyjawia nieograniczony podziw. A tu Cię mam, myślę sobie. Tego się nie spodziewałaś, co, co? Chmury kurzu, przeszywające strzały, ta, nie jestem w ciemię bita! Dopiero gdy cała klasa zaczęła na mnie dziwnie spoglądać i się durnie uśmiechać, zorientowałam się, że coś jest nie tak. Stoję i opisuję bitwę pod Grunwaldem, bo sam opis przeczytałam kilka razy, ale cały czas myślę, co jest z nimi nie tak? Że niby co? I wtedy przychodzi ta myśl. Że ona chyba pytała o „Pana Tadeusza”, a ja oprócz tego przeczytałam też „Krzyżaków” z czego byłam tak samo dumna i że może coś…pomieszałam. I wtedy sobie siadłam. W chmurze kurzu poległam na ławce, aby już nigdy więcej w oczach mojej polonistki nie powstać!

Skąd się to wzięło? Pojęcia nie mam. Pamiętam, żem bardzo dumna z siebie była, że przeczytałam obie lektury, a sama bitwa mnie pochłonęła na amen i chciałam to wyrazić, a że zapytała akurat o „Tadka” no… pomyrdoliło mi się.

I z ławki nigdy nie powstałam. Przenigdy. Już mnie pani od Polaka o wrażenia z lektur nie pytała. Tylko raz, jakiś czas później, zacytowała kawałek mojego teksu z próbnej matury. Tak, przy całej klasie, dla przykładu, jak nie należy pisać nigdy. Temat, który wybrałam dotyczył honoru. Bardzo mi się spodobał. Pisałam i pisałam i pisałam. Jak nie ja zupełnie. I napisałam jedno zdanie, które zapadło w pamięć być może całej mojej klasie i polonistce, a już na pewno na wieki wieków zapadło w pamięci mnie po tym, gdy pani je zarecytowała, przybierając dramatyczny ton i mimikę: „Na wojnie odzierano ludzi z honoru! Zabijano ich jak w rzeźni. A przecież w rzeźni zabija się tylko krowy i świnie!”.

I tym cytatem zakończę ten post, bo właśnie się załamałam. Nigdy wcześniej, w mojej głowie, nie brzmiało to tak, jak teraz, gdy to zapisałam. Co za matoł.

Visit Us On FacebookCheck Our Feed
Przeczytaj poprzedni wpis:
Dziesięć lat na emigracji
Dziesięć lat na emigracji

Kilka dni temu minęło dokładnie 10 lat, od kiedy postanowiłam zmienić swoje życie. Nie wiedziałam jak to zrobić, nie wiedziałam...

Zamknij