holiday-holiday-in-the-sand-backgrounds-wallpapers
STYL ŻYCIA,

Bo wakacje są od tego…

Tak jak się spodziewałam – moje wakacje są świetne! Pogoda taka jaka powinna być, dodatkowo jedna burza dziennie, co stanowi bardzo dużą atrakcję, zważywszy na to, że w Anglii ostatnią porządną burzę pamiętam z 2006 roku. Pogryzieni przez komary i inne robale jesteśmy niezmiernie, obżarci do nieprzytomności i towarzyszy nam typowy ból mięśni twarzy i brzucha od śmiania się do rozpuku. Czyli póki co, wszystko zgodnie z planem.

I jeszcze tyle przed nami! Wypady z dzieciakami i całą resztą, czyli w jakieś 10 osób, co zapewnia zawsze dobrą i bardzo głośną zabawę, imprezki, i cała gama innych zajęć ściśle wakacyjnych. Dzisiaj szwagier z Myszą zorganizowali dla wszystkich zawody w poszukiwaniu skarbu pirackiego. Drużyna babska przeciwko facetom, jedynie Misiek nie mógł się zdecydować do końca i ostatecznie na 20 minut został babą.

Przekopaliśmy pół ogrodu, każda drużyna w tym celu dostała łopatkę (ale paznokcie okazały się dużo skuteczniejsze), musiała szukać map i wskazówek i po drodze wykonywać drobne zadania, jak zjedzenie kilograma marchewek albo pączków. Walka była bardzo zażarta, wyrywanie sobie map, podglądanie, zmyłki, to oczywiście ze strony facetów, którzy za wszelką cenę chcieli wygrać, żeby uratować swój honor. Niestety honor całej drużyny męskiej został splamiony, ponieważ skarb znalazłyśmy my! A ściślej mówiąc teściowa, która między krzakami biegała szybciej niż Mysza. Podejrzewam, że głównym celem tej gry było porządne przekopanie ogródka w celu użyźnienia ziemi, ale kto by się tam przejmował. Nagroda: słoiczek pełny jednogroszówek i satysfakcja towarzysząca zwycięstwu nad płcią brzydką.

Jedynie plan z wysypianiem się na razie średnio nam wychodzi. Jakoś nie ma na to czasu. Po pierwszym grillu położyłam się dopiero o 10:00 rano, ponieważ razem z moim całonocnym kompanem najpierw gadaliśmy do świtu, jak z resztą co roku, a później stwierdziliśmy, że spać już się nie opłaca i rozłożyliśmy dzieciom basen i trampolinę. To nic, że wszystko trzeba było po nas poprawiać, liczy się to, ile zabawy i śmiechu przy tym było.

Jak widać, bawimy się przednio, a już niedługo będziemy bawić się jeszcze lepiej. Jedziemy wygrzewać tyłeczki w gorących wodach termalnych, chodzić po nocnych klubach i jeść góralskie pyszności. Jednym słowem (a raczej pięcioma słowami): hulaj dusza, dzieci nie ma.

 

 

Visit Us On FacebookCheck Our Feed
Przeczytaj poprzedni wpis:
holiday
Człowiekowi się należy

No i się doczekałam. Za kilka dni zaczynam urlop! W pełni zasłużony i desperacko wyczekiwany. Pakujemy walizki i lecimy na...

Zamknij