znów się postarzałam
STYL ŻYCIA,

Znów się postarzałam…

A Wy nie wiecie, co się wydarzyło w weekend. I to nie było byle co! Znów się postarzałam. Skończyłam 35 lat. Trochę lipa, choć jak dla mnie tragedii nie ma, ale o tym za chwile. Najpierw Wam opowiem o tym, jakich wspaniałych ludzi mam wokół siebie.

W sobotę poszliśmy na urodziny syna mojej przyjaciółki. Tak się złożyło, że urodził się w tym samym dniu, co ja, a to znaczy, że szczęściarz z niego, bo przecież Koziorożce, wiadomo, są najlepsze. Dzieci szalały, my pilnowaliśmy, żeby nie roznieśli całej tej budy i w pewnym momencie wszyscy moi przyjaciele wkroczyli z tortem dla mnie. I z kwiatami i z prezentem, w którym może mnie oglądać tylko mój mąż. Po imprezce zagraliśmy w siatkówkę, a potem wszyscy poszliśmy do nas, żeby oblać kolejny rok na koncie. Każdy powód dobry, co nie? Wiec oblaliśmy, następnie zjedliśmy najostrzejszy makaron z krewetkami na świecie a później nastąpił ciąg dalszy części pierwszej, czyli oblewania.

Na drugi dzień mąż zabrał mnie na obiad do restauracji. Załatwił z moją przyjaciółką, że zajmie się dzieciakami, a my przypomnimy sobie, co to znaczy cisza i spokój. Gdy zajechaliśmy, okazało się że pół miasta przyjechało w to samo miejsce co my i jeszcze chciało zaparkować na tym samym parkingu. Kolejka była jak cholera. M się zaczął denerwować, że „Co to jest? Po co oni się tu wszyscy nazjeżdżali, jak nam się spieszy? Bo on zamówił stolik, a teraz nam przepadnie…” Ja, jak to ja, kazałam mu się iść leczyć, bo przecież to tylko głupi stolik, jak się spóźnimy i nie będzie miejsca, to po prostu pójdziemy gdzieś indziej.

W końcu udało nam się dotrzeć do restauracji. I tam okazało się ze stolik był zarezerwowany, ale nie na dwie osoby, tylko na 17 i że wszyscy moi przyjaciele już na nas czekali. Tego się nie spodziewałam kompletnie, wiec co było robić, poryczałam się, potem wyściskałam każdego i zamówiłam sobie pyszne meksykańskie żarełko, bo byłam głodna. Był tez drugi tort wiec życzenia tez się spełnią dwa!

I powiem Wam, że starzec się w takim gronie, to sama przyjemność!

Kiedyś wcale mi się nie spieszyło do urodzin, nie lubiłam faktu, że jestem coraz starsza, że mam coraz mniej czasu na realizowanie planów,  coraz mniej energii i tak dalej. Teraz musiało mi się coś poprzestawiać, bo jakoś nie przeżywam i nie cierpię z tego powodu, a nawet się cieszę, po raz pierwszy. I samo to jest martwiącego, dodając do tego ton niniejszego wpisu, który nijak nie chce być mniej poważny, to kurde, nie ma się w sumie z czego cieszyć, to wszystko chyba dobitnie świadczy o tym, że jestem już stara, nie młoda. A ja mimo wszystko się cieszę. Bo w końcu dojrzałam do tego, żeby zrozumieć, że to całe gadanie o kuciu własnego losu, to nie wymysły jakiegoś desperata, tylko życiowa prawda. I w końcu kuje to swoje życie świadomie i bardzo mi się to podoba.

Pewnie zauważyliście, że jakoś mnie mniej na fb i tutaj na blogu. A to dlatego, że jestem bardzo zajęta. Zajęta podbijaniem swojego świata. Musiałam znaleźć w swoim, napiętym go granic możliwości, planie dnia miejsce na mój nowy życiowy projekt. Jakieś dziesięć lat temu zrodziło sie we mnie pewne marzenie. Ot tak, jedno spojrzenie w telewizor i cyk, po sprawie. I nie, nie marzyłam o tym, żeby zostać sławną aktorka, która będzie pozować do Playboya i odbierać Oskary, albo, że będę produkować fantastyczne telewizory. Było to coś zupełnie innego, coś, o co sama bym siebie nawet nie podejrzewała. Wtedy, oglądając pewien program (ależ jestem tajemnicza, ale na razie nie zdradzę nic a nic) powiedziałam sobie: „To będę kiedyś robić!”. I tak przez dziesięć lat nie nadchodził ten właściwy czas, zawsze było coś, co stało mi na drodze, przyzwyczaiłam się do czekania na ten „odpowiedni moment”. Teraz myślę sobie, że do pewnych marzeń trzeba po prostu dojrzeć, są w nas, głęboko, ale my sami nie jesteśmy jeszcze na nie gotowi. Musi się wydarzyć wiele rzeczy, które doprowadzą nas do momentu, kiedy zdajemy sobie sprawę, że to już, że jak nie teraz to nigdy. I czuję coś, czego nie czułam już od jakiegoś czasu, poziom podjarania na samą myśl o tym, co mnie czeka, sięga mniej więcej okolic księżyca, chodzę na haju, cieszę się tylko po to, żeby za chwilę wpaść na mur, a potem przeskakuję mur i znowu się ciesze i tak w kółko. Po prostu spełniam swoje marzenie. A takich w kolejce mam jeszcze wiele. Jednym słowem, nie mogę się doczekać mojego dalszego życia. Dlatego nie przeszkadza mi fakt, ze się starzeje, i marszczę (odrobinę, nie za bardzo), bo to wszystko wreszcie zaczyna mieć sens. I takiego sensu w życiu każdemu z Was życzę.

Visit Us On FacebookCheck Our Feed
Przeczytaj poprzedni wpis:
styczeń pod znakiem owsiaka
Styczeń pod znakiem Owsiaka

  W Polsce zapewne jest tak samo. Dochodzi tylko dodatkowy okres w roku, o którym się trąbi dużo dużo przed...

Zamknij