plaza1
STYL ŻYCIA,

Ostatni miesiąc września czyli weekend nad morzem

Kiedyś na jakimś grillu padło z mojej strony hasło “jedźmy na jakiś kemping czy coś”. Okazało się, że mam znajomych, którym dwa razy powtarzać nie trzeba. Kolega zaproponował, żebyśmy pojechali w ostatnim miesiącu września, cokolwiek to znaczy. Ostatni miesiąc września zaczął się w sumie już w czwartek wieczorem. Umówiłyśmy się z koleżanką na wspólne zakupy jedzeniowe, co by nam dzieci z głodu na kempingu nie osłabły. Pojechałyśmy do Tesco, bo to mój ulubiony sklep, o czym pisałam wcześniej (tym razem nikt mnie o dowód nie poprosił, ale to może dlatego, że byłam z ciut starszą koleżanką). Wzięłyśmy koszyk, porozumiałyśmy się wzrokowo i jak jeden mąż udałyśmy się na dział z odzieżą. Są rzeczy ważne i mniej ważne. Później zakupiłyśmy szybko coś dla dzieci plus piwo i wróciłyśmy każda do siebie, żeby się pakować.

Pojechałyśmy z dziećmi w piątek zaraz po szkole, chłopaki dojechali do nas wieczorem. Przy okazji tejże wycieczki dowiedziałam się, że zawsze jeździłam nad morze na około, tak twierdzi moja koleżanka, choć moja nawigacja mówi co innego, będę musiała zapytać Googla. Na miejscu czekał na nas prawdziwy wypasiony domek kempingowy z widokiem na plażę! Dzieci zaczęły piszczeć i krzyczeć, że to najwspanialszy dzień w ich życiu oraz latać jak opętane do okoła domku. Po wejściu do środka nastąpił zbiorowy opad szczen. Śliczniutka, w pełni wyposażona kuchnia, duży salon z kominkiem (tak!) kanapą i fotelami, łazienka i trzy sypialnie. Nigdy nie widziałam takiego domku w środku, ale nie spodziewałam się takich luksusów. Dzieci powiedziały, że jest lepiej niż w domu i one chcą tam zamieszkać na zawsze. Rozpakowaliśmy się i poszliśmy obejrzeć park, w którym stał nasz domek. Ekscytacja sięgnęła zenitu kiedy doszliśmy do ogromnego placu zabaw. Nasze małpiszony rzuciły się na barierki, karuzele i zjeżdżalnie i nie dało się ich stamtąd pościągać. Później dojechały nasze chłopaki i zaczęliśmy nasz mini urlopik.

Pogoda, jak na ostatni miesiąc września, była idealna. Jeździliśmy po naszym parku czteroosobowymi rowerkami, małpiszony były w niebo wzięte, my nieco mniej, bo trzeba było pedałować, a szło nam średnio. Basen, restauracje, sklep, boiska do siatki i kosza i salon gier, to wszystko mieliśmy do dyspozycji. W salonie gier dzieci dostawały szału, ale nie takiego jak moja koleżanka. Zatrzymywała się przy tych dużych szklanych gablotach z pluszakami w środku, gdzie można taką rączką od góry jednego wyciągnąć. – To jest oszustwo, zobacz, ta rączka się otwiera – tłumaczyliśmy jej a ona potakiwała, że rozumie, ale błysk w oku oznaczał, że nie dociera. – Och, nie udało się, ale oszustwo…to ja spróbuję jeszcze raz. – I w ten sposób pozbyła się wszystkich drobniaków, a pluszaka, jak bardzo chce, to będzie sobie musiała sama kupić.

Grill na plaży, czteroosobowy mecz siatkówki przy użyciu morderczej, gumowej piłki, pyszne jedzenie i jeszcze pyszniejsze piwo (to z pszenicą, a jakże, dieta na urlopie nie obowiązuje), kupa żartów i śmiechu i towarzystwo wspaniałych ludzi. Tak nam minął ostatni miesiąc września. Nawet przekonałam towarzyszy, żeby zagrali ze mną w moją najukochańszą grę – Monopol, przy której ograłam wszystkich! Być może głównie dlatego, że zasnęli na dywanie pod koniec, ale też dzięki moim niesamowitym zdolnościom biznesowym. Wszystko do powtórki, bo było świetnie.

Visit Us On FacebookCheck Our Feed
Przeczytaj poprzedni wpis:
fencing-22664_1280
Do pierdla za garść śmieci

Czasami rzeczywistość bywa dosyć brutalna i tak nierealistyczna, że ociera się o absurd. Pracując jako tłumacz, byłam świadkiem wielu sytuacji,...

Zamknij