A niech mnie kule biją!
A niech mnie kule biją! Wczoraj się naprawdę wystraszyłam nie na żarty! Wystraszyłam się, bo okazało się, że jestem nienormalna. I nic wcześniej o tym nie wiedziałam, choć jakieś podejrzenia miałam. To był mój dzień, zdecydowanie i z pałą pewnością mój dzień!
Wczoraj rano się okazało, że kolejny mój tekst pojawił się na głównej stronie Onetu. Wiem, wiem, nic takiego, główna Onetu to nie Forbes czy coś, ale to nic nie szkodzi. Dla mnie to znaczy bardzo wiele. Po pierwsze dlatego, że zakładając bloga, bałam się, że skończy się na tym, że będą go czytać jakieś 2 osoby (ja i M). A tu proszę, czyta mnie trochę więcej osób, bo tylko wczoraj weszło na mój blog ponad 9000 osób (plus ja i M). Po drugie, nie ma nic wspanialszego dla mnie, jak to, że moje teksty ktoś zauważa i docenia! Tekst na głównej Onetu to najlepszy doping na świecie!
Nie dość, że to sprawiło, że puszczałam parę uszami z radości, to wydarzyło się jeszcze coś! Przyjeżdżam z pracy, wrzucam zakupy do lodówki, nastawiam obiad i włączam komputer, żeby wejść na bloga i zatwierdzić wszystkie komentarze, które miłe duszyczki pozostawiły pod poleconym wpisem, później wchodzę sobie na Facebook oczywiście, bo wiadomo, dzień bez wejścia na to dziadostwo, to dzień stracony, lecę w dół, żeby zobaczyć co, gdzie i u kogo i nagle widzę Bryana Maya. No nic takiego, przecież inni też go mogą lubić, sobie ktoś zdjęcie wkleił i tyle. Za chwilę wpada mi w oko napis Queen. Też nic to, przecież May gra w Queenie. Jadę dalej, ale po chwili się cofam, żeby zobaczyć, kto oprócz mnie lubi Queen. Moja kuzynka. Napis nad zdjęciem „Drogi Mikołaju…”. I wtedy zaczynam czytać, co jest napisane zaraz pod zdjęciem, czyli „Queen zagra koncert w Krakowie”.
Nie wierzę własnym oczom, nie wierzę w ogóle, myślę sobie, jakiś żart, klikam, klikam jeszcze raz i jeszcze raz i czytam, że to nie jest żart, że Queen naprawdę będzie grać w Krakowie! Najpierw podskakuję z wrażenia, potem się opamiętuję, bo przecież co z tego, jak ja w Anglii, a nie w Krakowie. Czytam jednak dalej i nagle informacja, że jeden jedyny koncert dla polskiej widowni odbędzie się 21 Lutego. I wtedy prawie mdleję z wrażenia! Bo ja właśnie wtedy jestem w Polsce na feriach! I wracam z nart dzień wcześniej. I na dodatek pochodzę z Krakowa, więc pod nosem, Queen zagra pod moim nosem! I kto będzie śpiewać? Adam Lambert, koleś, którego oglądałam zawzięcie w każdym odcinku amerykańskiego idola i wiedziałam, że wygra od pierwszego odcinka! I powiedziałam wtedy do M, po tym, jak zaśpiewał piosenkę Queenu, że to jedyny wokalista, który jest w stanie to zaśpiewać tak, że mi się ręce w pięści nie zaciskają. Bo inaczej mi się zaciskają i to mocno, gdy ktoś wychodzi i partoli coś, czego partolić absolutnie nie wolno. Rzuciłam się więc do torebki po kartę płatniczą, żeby kupić bilety, w drodze powrotnej podskoczyłam z radości, ale mi nie wyszło i się wywaliłam, dobrze, że nie zaryłam o ławę zębami, bo bym do dupy pojechała! Biletów nie kupiłam, bo w sprzedaży dopiero od 18 Listopada. Poczekam. Ogarnął mnie taki szał, że trudno to opisać. Moi sąsiedzi mogli się przestraszyć, bo darłam się w wniebogłosy ( byłam w domu sama, to co się będę powstrzymywać), a wątpię, żeby rozumieli co znaczy „O matko! Queen! Nie wierzę, kurde, nie wierzęęęęęęęę!”.
Zadzwoniłam też do M, zaryczana jak dziecko, przez pierwsze 2 minuty nie mógł zrozumieć, co krzyczałam, dopiero po chwili zdołałam mu wytłumaczyć. Byłam tak podekscytowana, że aż się przestraszyłam. Nie pamiętam, kiedy przeżywałam coś tak bardzo. I choć zawszę się śmieję z tych lasek, co to mdleją na koncertach i włosy rwą i w ogóle, to muszę przyznać, że byłam bliska takiego właśnie szału. Nie dlatego, żebym leciała na dziadków, czy coś, ale dlatego, że Queen to zespół mojego życia. Oglądam wszystkie możliwe materiały na ich temat i zawsze ryczę, słuchając i patrząc, ta muzyka mnie rusza po prostu. Chciałam nawet wziąć jakieś leki na uspokojenie, ale po pierwsze żadnych nie miałam, a po drugie, wątpię, żeby cokolwiek zdołało mnie wczoraj powalić.
Queenu słuchałam odkąd zaczęłam słyszeć, a już na pewno odkąd sięgam pamięcią! Kocham ten zespół i kocham Freddiego za jego geniusz i wrażliwość. I lata całe temu, jakiś czas po tym, jak Mercury zmarł, obiecałam sobie, że już nigdy nie będę słuchać Queenu z innym wokalistą, kiedy dowiedziałam się, że reszta zespołu miała plany, żeby nadal grać. Obrażona byłam wtedy na cały świat. Były to czasy, kiedy byłam obrażona na świat tak ogólnie, o wszystko. O to, że mój najukochańszy wokalista zmarł, o to, że muszę chodzić do szkoły, choć nie widziałam w tym żadnego bliżej określonego sensu, o to, że miałam mniej lat, niż chciałam mieć, a szczególnie obrażona na świat byłam zimą, kiedy krakowskie łabędzie przymarzały do tafli na samym środku Wisły i cierpiały okrutnie, czekając na ekipę strażacką, która przychodziła im co roku z pomocą. I nie mogłam słuchać, kiedy jakieś fajtłapy próbowały zaśpiewać to, co śpiewał mistrz. I dalej bardzo mnie to drażni. Ale Queen to nie tylko Mercury. Brian May to dla mnie najlepszy solista gitarowy na całym świecie i ryczę przy jego solówkach. Poza tym nie wiem, co sobie wtedy myślałam, obrażając się na świat i na Queen za to, że chcą grać bez niego. Mieli się zakopać w piachu razem z Freddiem? To wciąż ta sama muzyka, te same słowa, bo grają piosenki, które powstały za życia Mercurego i będę przeszczęśliwa, stojąc przy scenie (taki mam plan!) i doświadczać tego wszystkiego.
Macie kolekcję najwspanialszych dni w Waszym życiu? Ja mam. I 21 Lutego będzie kolejną pozycją na mojej liście.
I chciałam jeszcze dodać, że ten tekst powstał wczoraj, w całym tym moim ferworze, dziś natomiast czuję się już całkiem dobrze