OLYMPUS DIGITAL CAMERA
LUDZIE, MOTYWACJA, TŁUMACZONE,

Ujawniam wielką tajemnicę

Uwaga, zdradzam wielką tajemnicę! Znaczy tajemnicą wielką to było kiedyś, teraz coraz więcej się o tym mówi i pisze, ale tajemnicę trzeba zdradzać wciąż na nowo, bo jest jeszcze pełno ludzi, którzy nie słyszeli, nie wiedzą, albo słyszeli, ale machnęli ręką, bąknęli coś pod nosem… Jak na przykład Pan Staszek.

Pana Staszka spotkałam w pracy, tłumaczyłam dla niego u dentysty i wbrew pozorom, było co tłumaczyć, bo nie skończyło się na zwykłym „proszę otworzyć buzię, zamknąć, zagryźć, wypłukać, wypluć”. Ale od początku…

Patrzę do kalendarza, sprawdzam nazwisko klienta, rozglądam się po poczekalni i pytam „Pan Stanisław?”. Czarnowłosy mężczyzna w średnim wieku macha do mnie ręką.

– Dzień dobry, mam na imię Mira i dzisiaj będę dla pana tłumaczyć – przedstawiam się i siadam obok. Wyciągam książkę, aby umilić sobie czekanie, ale Pan Stanisław postanowił tę książkę zastąpić i zaczął biadolić.

– Świetnie, tylko pewnie jak zwykle nic z tego nie będzie! Widzi pani, ja to mam takiego pecha, że to jest aż nienormalne! Niech sobie pani wyobrazi, że wybiłem sobie górną jedynkę dwa lata temu. Dwa lata temu, proszę panią. I co? Poszedłem do dentysty. Zrobimy, oczywiście, będzie pan miał wkrótce ślicznego, nowego ząbka a nawet całą protezkę, bo przy okazji te tylne ząbki dorobimy i wszystko wróci do normy. Akurat! Łgarze jedne. Ciągle coś, proszę panią, ciągle coś. Odcisk szczęki mi wzięli, wysłali do laboratorium, kazali czekać. No to żem czekał. Zęby zacisnąłem i czekałem, z nikim nie gadałem, udawałem, że mnie nic nie śmieszy, no bo jakże się uśmiechnąć, tak bez jedynki? Poszedłem na wizytę, to się okazało, że odcisk zaginął. Normalnie nie będę tego komentował w szczegółach, bo musiałbym klnąć, a nie chcę pani odstraszyć, ale to ludzkie pojęcie przechodzi. Wzięli odcisk drugi raz. Znowu czekałem, znajomych to już w ogóle się pozbyłem, bo mi wstyd było. Oni ciągle gdzieś idą, to na piwo, to gdzieś, a ja bez zęba przecież nie będę ludzi straszył. Kolejna wizyta, dziady mi mówią, że coś się stało i że protezę wysłali, ale nie tam gdzie trzeba, że sorki, ale zęba nie będzie, że to pierwszy raz coś takiego się stało, pierdu, pierdu. Jak żem się wkurzył, to se pani sprawy nie zdaje. Już na piwo byłem umówiony, znowu żem musiał nie iść. I od tamtej pory, na każdej wizycie wychodziło coś nowego, jak nie pomyłka, to dentysta chory, jak nie chory to nowy, a jak nie nowy to znowu pomyłka. Ja się załamałem, mam depresję, bez jedynki dwa lata chodzić. Nie jestem jakimś żulem, proszę panią. Dzisiaj kolejna wizyta, ale ja już wiem, że coś będzie nie tak, po prostu wiem, cholera, pani patrzy, cały się trzęsę z nerwów.

Słuchałam Pana Stanisława dzielnie i coraz bardziej mi się go żal zaczęło robić, jak ręką usta zasłaniał, gdy mówił. Oczywiście powiedziałam mu, że trzeba się przestawić na inne myślenie, bardziej pozytywne, optymistą trzeba być. Wiem, że mi się łatwo mówi, bo mam górną jedynkę, dwie nawet , no ale co mu miałam powiedzieć. Wchodzimy do gabinetu. Pan Staszek przewraca oczami i klnie pod nosem.

-Przecież co to jest? Kto to jest do cholery jasnej? Co to za baba? Gdzie jest mój dentysta? Nie! Ja się nie zgadzam, ma być tamten dentysta, bo jak nowy to ja wiem, co to oznacza.

Tłumaczę. Miła pani odpowiada, że ona jest nowa, tamten dentysta już tu nie pracuje, niestety, tak się złożyło i że w czym może pomóc. Tłumaczę w drugą stronę. Oczy Pana Staszka przybierają niebezpiecznie duży rozmiar i w jednej sekundzie się robi czerwony jak burak.

– Ja kurna wiedziałem, że tak będzie, znowu to samo, już mi się tak zdarzyło, że dentystę zmienili i ten kurna od początku całą procedurę musiał zaczynać, bo jak nowy lekarz, to musi od początku, po swojemu. Ja zaraz zemdleję, co to za baba?

Siada jednak na fotelu, a ja mówię, o co chodzi. Miła pani mówi, że acha, i że ona w takim razie będzie musiała zacząć od początku, po swojemu. Cholera, co mam powiedzieć temu biednemu Panu Staszkowi? Słuchaj pan, miałeś rację, jesteś udupiony na następne kilka miesięcy, ale słuchaj, moja ciocia raz zęba wybiła i sobie zrobiła takiego z wosku, na razie, no wiesz? Tłumaczę spokojnie, najprzyjemniejszym tonem, na jaki mnie stać, ale mimo to Pan Staszek zaczyna podskakiwać na fotelu i się zaczyna znowu to samo, że jak to, że ileż można, że kurna, że dwa lata czeka, bo cały czas takie jaja sobie robią, że on dłużej tego nie zniesie, ale żeby robiła, bo wyjścia nie ma. Pani bierze odcisk i obiecuje, że już dzisiaj go umówi na wszystkie następne spotkania, aż do założenia protezy i że za trzy miesiące będzie miał zęba, że krócej się nie da, bo tyle się czeka w laboratorium, później przychodzi proteza z wosku, jest dopasowywanie, odsyłanie i dopiero później przychodzi właściwa proteza. Ale, że jak bum cyk cyk, za trzy miesiące będzie miał znowu piękny, dziarski uśmiech. Dziarski nie powiedziała i całe szczęście, bo tłumaczem jestem dobrym, ale dziarski to nie wiedziałam, jak jest.

Pan Staszek się nieco uspokaja, nawet sobie zażartował, że w takim razie on się z kumplami na za trzy miechy umawia na wypad. Odcisk zrobiony, idziemy do recepcji z karteczką od dentystki, że mają go umówić już do końca leczenia teraz, tak żeby miał wszystkie wizyty wyznaczone. Pani grzebie w komputerze a Pan Staszek nawija:

— Ja kurna wiem, że coś będzie nie tak, czuję to, jak zawsze.

Patrzę na recepcjonistkę i już wiem, że jego słowa się zaraz urzeczywistnią.

– Ale ta pani za dwa tygodnie jedzie na urlop, więc nie da się, tak, jak chciała, bo jej nie będzie, dlatego troszkę się przedłuży, wie pan, bo jak jej nie będzie, to jej nie będzie, więc wszystko zajmie cztery miesiące, nie trzy.

Zaczęłam się zastanawiać, co by było, gdybym po prostu powiedziała im wszystkim „I don’t speak English” i poszła sobie w pierony. No bo dlaczego? Dlaczego mam temu biednemu panu to powtarzać wszystko?

Powtórzyłam i zrobiła się chryja. Pan Staszek zaczął szaleć, krzyczeć, wymachiwać, grozić nawet, wszystko na raz. Chciał się nawet wedrzeć z powrotem do gabinetu, żeby temu „kłamliwemu babsku zęby powybijać”, ale go powstrzymali i zawiadomili managera placówki.

Przeszliśmy z managerem do osobnego pokoju, miła elegancka pani założyła nóżkę na nóżkę i pyta, o co chodzi. No nie wierzę, musiałam mówić tę samą historię jeszcze raz! Co w sumie na dobre mi wyszło, bo lepiej ją sobie zapamiętałam, ale wtedy przeklinałam całą tę przychodnię na czym świat stoi razem z Panem Staszkiem, tyle że on po polsku, ja po angielsku, żeby pani na pewno nie przeoczyła faktu, że pacjent jest wkurzony nie na żarty i żeby sobie z tego tytułu żartów już więcej nie stroiła. Przekaz dotarł, managerka zaczęła przepraszać za te wszystkie wydarzenia z ostatnich dwóch lat, zaczęła tłumaczyć, że nigdy wcześniej nie było takiej sytuacji, że Pan Staszek ma pecha wyjątkowego, ale oni to właśnie wszystko naprawią. I że na urlop tamtej pani nie może zabronić jechać, ale że ma jej słowo, że cztery miesiące, nie więcej i będzie po sprawie. Pan Staszek dał się udobruchać, innego wyjścia i tak nie miał, bo jedynym innym rozwiązaniem było by olać ich wszystkich i zostać tym żulem, znaleźć sobie innych koleżków, co to zębów nie mają i żyć sobie w spokoju do końca swoich dni.

Na kolejnych wizytach towarzyszyłam dzielnie Panu Staszkowi we wszystkich etapach tworzenia jego wspaniałego, wyczekanego, idealnego zęba, z którym w końcu będzie mógł iść na piwo i, mimo że za każdym razem Pan Staszek mnie przekonywał, że coś będzie nie tak i że on to wie na bank, wszystko szło dobrze, jak z płatka wręcz, a ja umilałam panu Staszkowi czas, spędzony w poczekalni, wykładami o sile pozytywnego myślenia, na co machał jedną ręką.

I nadeszła wiekopomna chwila, ostatnia wizyta, niepokój Pana Staszka, co prawda uzasadniony poprzednio, ale nie tym razem. Dostał pięknego, nowego, bieluśkiego (ale nie za bardzo, żeby pasował do reszty) ząbka, uścisnął dłoń pani dentystce, wycałował recepcjonistki i mnie po rączkach i nawet wykonał rechot przy całkowicie otwartej jamie ustnej i z odrzutem głowy w tył. Bo zęba miał, to się może śmiać pełną gębą. I odszedł zadowolony i żył szczęśliwie do końca swoich dni.

Tak miało być i tak by było, gdyby Pan Staszek, zamiast mi machać ręką, słuchał moich wykładów. Pan Staszek był jednak wyjątkowy i na dodatek przewidywał przyszłość, nawet wspomniał, że może to wykorzysta kiedyś w swoim życiu i zostanie przepowiadaczem, bo jak dotąd nigdy się nie myli, wszystko jest do dupy.

Siadł na fotel, pani wyjęła z pudełka piękną, lśniącą protezę, rozłożyła fotel, żeby pacjent mógł się ładnie położyć i zabrała się do przymiarki. Wkłada protezę, ręce mi drżą, bo czekałam na nią równie desperacko co pan Staszek (a miałam się nie zżywać z klientami). Zaczyna potrząsać głową Pana Staszka w jedną i w drugą stronę, najpierw spokojnie, później coraz śmielej, wyciąga, wkłada znów, atmosfera robi się coraz bardziej napięta. W końcu podnosi się znad fotela, odgarnia z oczu kosmyk, który przy tej szarpaninie się wymsknął z kucyka i mówi — nie wiejdzie, nie ma bata!

Co było dalej, to się pewnie domyślacie. Dalsze losy Pana Staszka nie są mi znane, bo więcej go nie spotkałam ani u denstysty, ani pod budką z piwem w towarzystwie okolicznych żuli, więc nadzieja jest.

A tajemnica, jaką chciałam Wam przekazać, jest taka: Nasze myśli mają moc sprawczą! Im intensywniej o czymś myślisz, tym szybciej Twoje myśli się realizują. Więc radzę wszystkim sobie to przemyśleć i sprowadzić swoje myśli na odpowiednie tory. Chyba że chcecie tak jak biedny Pan Staszek.

P.S. Ten wpis dedukuję w całości Panu Staszkowi.

Visit Us On FacebookCheck Our Feed
Przeczytaj poprzedni wpis:
stairway
Narodziny nie-patriotki

Rok 2004. Polska wchodzi do Unii Europejskiej. Obawy, strach, ekscytacja tym, co miało nadejść. A było na co czekać, miało...

Zamknij