_DSC3405
STYL ŻYCIA,

Mój Pies

Odkąd pamiętam, wychowywałam się wśród psów. Dlatego, kiedy założyłam swoją własną rodzinę, pies wydawał mi się naturalną jej częścią, chciałam, żeby moje dzieci dorastały wśród psów, jak ja. I tak, gdy Mysza miała 2 latka, kupiliśmy boxera. Jednak tym razem mój związek z psem był nieco inny niż wcześniej. Rozwijał się bardzo powoli, był trudny i skomplikowany. Uczucie rodziło się wolno i tak jakby nie mogło dojrzeć.

Borys był dosyć przekornym szczeniakiem i wychowywanie go nie było zadaniem prostym. Nie byłam przygotowana na ciągłą pracę z psem, zwłaszcza że do tamtej pory „radzenie” sobie z psem należało raczej do moich rodziców, ja tylko czerpałam czystą przyjemność z przebywania z nim. Poza normalnymi niedogodnościami przy posiadaniu szczeniaka, doszło coś extra. Borys okazał się być urodzonym uciekinierem. Uciekał, gdy tylko nadarzała się taka okazja, a o okazję trudno nie było. I choć dokonywaliśmy wszelkich starań, co jakiś czas znajdował sposób, żeby sobie uciec i pobiegać. Widać było, że sprawiało mu to ogromną przyjemność i nie mógł się powstrzymać. To przysparzało nam wielu problemów. Kilka razy dzwonili do mojej pracy ludzie z informacją, że właśnie złapali mojego psa, który latał sobie po okolicy i żebym go odebrała. Pies zostawał w ogrodzie, który był dobrze ogrodzony i nie mogliśmy się zorientować, którędy ucieka. W końcu zostawiłam go w domu. Jakie było moje zdziwienie, gdy do pracy zadzwoniła pani z informacją, że ma mojego psa. Zostawiłam leciutko uchylone okno w sypialni, do której drzwi były zamknięte. Borys jednak znalazł sposób, żeby się dostać do sypialni, otworzyć szerzej okno i nawiać.

Mój szef nie był zadowolony i chyba po jakimś czasie przestał mi nawet wierzyć, że muszę jechać, bo pies mi znowu uciekł. Ja sama w to nie mogłam uwierzyć. Czasami wystarczała chwila nieuwagi, kiedy przychodził np. listonosz albo ktokolwiek inny i trzeba było uchylić drzwi, Borys potrafił staranować wszystko, co miał na drodze i śmignąć między nogami. I wtedy zaczynał latać jak opętany, a gdy tylko się do niego zbliżałam, zrywał się i biegł dalej. Miałam dosyć ciągłego ganiania za nim z dwójką malutkich dzieci (bo w międzyczasie pojawił się Misiek), tym bardziej, że jedyną szansą na złapanie go był ktoś, kto go zatrzymał i poczekał, aż zapnę go na smycz. Borys zadowolony wpadał do sklepów, przebiegał przez ulicę jak szalony w tę i z powrotem, raz nawet przyszła do domu policja, bo pies pobiegł pod szkołę i któryś z rodziców się przestraszył. Jednym słowem, od samego początku było nieciekawie. Ja byłam rozgoryczona, załamana, bezradna i wyczerpana. Pies skutecznie komplikował nasze życie. Nie zliczę nawet ile razy wracałam z pracy po niego albo ile razy do pracy nie mogłam jechać, bo przed samym wyjściem Borys uciekał i trzeba go było szukać. Za każdym razem, kiedy ktoś nieopatrznie otworzył drzwi, pies od razu przestawał robić to, co w danym momencie robił i już był przy drzwiach gotów staranować wszystko, co stało na jego drodze, łącznie z dziećmi.

Pewnego dnia wróciliśmy z długiego spaceru i zabraliśmy się za sprzątanie. Ja odkurzałam, M był w kuchni a dzieci bawiły się w pokoju. W pewnym momencie zorientowałam się, że drzwi wejściowe były otwarte a w domu ani Borysa, ani Miśka! Misiek miał wtedy trochę ponad roczek i właśnie wtedy odkrył, jak się otwiera drzwi wejściowe bez pomocy mamy. Wyleciałam jak oparzona i zaczęłam latać do okoła. Nie mogłam go nigdzie znaleźć. Trwało to może z 30 sekund, ale mi się wydawało jakby to była cała wieczność, nie widziałam go nigdzie. M poleciał w jedną stronę, ja w drugą. Misiek stał na chodniku przy głównej ulicy i pokazywał paluszkiem na Borysa, który już był po drugiej stronie. To, co przeżyłam od momentu, jak M zaczął biec w jego stronę, do chwili, kiedy porwał go w ramiona, to tylko ja wiem. Umierałam ze strachu cała struchlała, i modliłam się w duchu, żeby Misiek nie wszedł na ulicę. 

To był koniec, byliśmy załamani i śmiertelnie przerażeni na myśl o tym, co się mogło stać! Postanowiliśmy, że Borys musi odejść. Daliśmy ogłoszenie, że chcemy oddać psa. Zgłosiło się całe mnóstwo ludzi. Dokładnie przyglądaliśmy się sytuacji każdej z tych osób, żeby upewnić się, że pójdzie do najlepszego domu. Wybraliśmy pewną rodzinę i umówiliśmy się z nimi na drugi dzień. I wtedy serce nam pękło. Gdy ludzie byli już w drodze (jechali po psa 6 godzin) my uświadomiliśmy sobie, że mimo tej całej złości na niego i na nas, że nie potrafiliśmy sobie z nim poradzić, nie mogliśmy sobie wyobrazić naszej rodziny bez niego. W pewnym momencie zadzwonił pan, który jechał po Borysa z wiadomością, że w połowie drogi zepsuło mu się auto i dalej nie pojedzie. Przyjęliśmy to z ulgą i łzami radości w oczach.

Od tamtego momentu było już trochę inaczej. Borys dalej sprawiał problemy, ale my mieliśmy do niego inne podejście, może bardziej czułe. Cieszyliśmy się, że został z nami, bo nie potrafiliśmy tak po prostu się go pozbyć. Denerwował nas, komplikował codzienne życie, ale chyba aż do tamtej chwili nie zdawaliśmy sobie sprawy jak bylśmy do niego przwiązani.

Borys jednak nie zmienił się wcale i dalej był najszczęśliwszy, gdy udało mu się uciec. Całkiem nie dawno uciekł znów, tym razem już po zmroku i nie udało się go znaleźć. Dni mijały, a psa nigdzie nie było. Przetrzepałam wszystkie schroniska w okolicy, powiadomiłam policję, że szukamy psa, sprawdziłam wszystkie okoliczne kliniki weterynaryjne, czy ktoś go przypadkiem nie przyprowadził. Jego plakaty wisiały niemal na każdym słupie i sklepie w naszej okolicy. W końcu po 5 dniach pies się odnalazł. Jakiś typek go trzymał przez cały ten czas w swoim mieszkaniu i wątpię, żeby miał zamiar go oddać. Jednak w końcu ludzie na Facebooku zaczęli kojarzyć, że widzieli takiego psa i gość się zorientował, że chyba nie przestaniemy go szukać i zadzwonił. Byliśmy wdzięczni za to, że się odnalazł. Jaki był, taki był, ale należał do rodziny i już.

Ten post jest chyba najdłuższy z dotychczasowych. Jest najdłuższy, bo piszę go dla Mojego Psa…którego już z nami nie ma.

Tydzień temu stało się coś, co zmieniło wszystko. Borys, nie wiadomo, dlaczego, nie wiadomo jak, ugryzł Miśka w czoło. Tuż przy oku. Nie widziałam, jak to się stało, jednak serce mi pękło w jednej chwili, bo wtedy zrozumiałam, w ułamku sekundy, że tym razem to się skończy inaczej niż ostatnio. Misiek musiał jechać na pogotowie, rana była dość głęboka. Nigdy wcześniej coś takiego się nie zdarzyło. Borys nigdy nie był agresywny ani wobec ludzi, ani wobec psów, nawet tych, które były agresywne w stosunku do niego, a już w szczególności nie do moich dzieci. Misiek go czasami denerwował, bo chciał na nim jeździć, albo go pogłaskał za mocno, albo chciał palcem zobaczyć, co ma za gałką oczną albo w uchu. Borys zawsze jednak cierpliwie to znosił, a kiedy miał dość, wstawał i odchodził. Tym razem stało się inaczej i kompletnie nie mogłam tego pojąć. Nie wiedziałam, czy był to przypadek, czy ostrzeżenie, wiedziałam jednak, że nie mogę dopuścić, żeby coś takiego kiedykolwiek się powtórzyło. Skontaktowałam się z pewną kobietą, która charytatywnie prowadzi organizację pośredniczącą w szukaniu nowego domu dla boxerów, które, z jakichś powodów, tego domu potrzebują. Pani powiedziała, że do tygodnia pies będzie miał nowy dom. Nie mogłam dać sobie rady z tym, co się stało, miałam mętlik w głowie i nie potrafiłam zdecydować co robić. Serce się rwało w żalu, rozum tłukł do głowy, że robię dobrze.

Na drugi dzień zadzwoniłam do tamtej kobiety i wszystko odwołałam, powiedziałam, że nie potrafię go oddać i potrzebuję więcej czasu. Ostatni tydzień był dla nas istną gehenną. Byliśmy rozdarci, wiedzieliśmy, że to mogło się skończyć dużo gorzej i że nie możemy narażać własnych dzieci, aby przekonać się, czy to był jedynie niefortunny przypadek, czy też Borysowi coś się pomieszało i nagle stał się innym psem, psem, który mógł skrzywdzić. Z drugiej jednak strony wyrzuty sumienia nie dawały spać, nie dawały myśleć, były paraliżujące. W końcu podjęliśmy decyzję, że musimy znaleźć Borysowi inny dom. Nie mogłam spokojnie wyjść nawet do toalety, bo cały czas się bałam, że Borys może zaatakować, nie mogłam mu zaufać w 100% a Misiek nie miałby z nim żadnych szans.

W sobotę rano pożegnaliśmy naszego niesfornego Borysa na zawsze. Pani od boxerów znalazła dla niego wspaniały dom. Ludzie czekali już od jakiegoś czasu na pojawienie się boxera do adopcji, bo całe życie mieli boxery i kochają te psy. Mieli dwa, ale jeden, też adoptowany, zdechł w czerwcu i chcieli go koniecznie zastąpić, bo nie wyobrażali sobie innego życia. Borys będzie więc z drugim boxerem i jestem pewna, że będzie to dla niego coś cudownego, bo uwielbiał inne psy, nigdy jednak nie miał okazji z nimi przebywać dłużej. Jego nowy właściciel pracuje, nie wychodząc z domu, więc będzie przy nim prawie bez przerwy. Brzmi niemal idealnie.

Dziś rano zadzwoniła do mnie pani, która znalazła Borysowi dom aby powiedzieć nam, że skontaktowała się z nią nowa rodzina Borysa i powiedziała, że Borys i boxerka, którą mieli, bardzo się polubili, Borys się z nią bawił cały dzień a w nocy spał w łóżku sojego nowego pana.

 

Mój pies już nie jest moim psem. W tej chwili marzę tylko o jednej rzeczy. Marzę o tym, że Borys będzie najszczęśliwszym psem pod słońcem, do końca swoich dni.

Visit Us On FacebookCheck Our Feed
Przeczytaj poprzedni wpis:
horse-159512_640
Idiota za granicą

- A taka praca jak pani ma, to co? Opłaca się? – pyta mnie pani, obok której siedzę. Słyszę to...

Zamknij