zle-otoczenie-nas-zabija
STYL ŻYCIA,

A mówili mi kiedyś, że przyjaźń nie istnieje

Wiecie, po czym poznać prawdziwego przyjaciela? Nie po tym, że jest z Tobą tu i teraz, gotów pomóc Ci w razie potrzeby, bo może przyjść czas, że kiedyś odejdzie, a kto przestaje być przyjacielem…nigdy nim nie był. Nie po tym, że trzyma Cię za rękę, gdy jest Ci źle, podąża za Tobą czy ociera Twoje łzy. Tak, to wszystko jest ważne, niezbędne. Prawdziwego przyjaciela jednak poznasz po tym, że przez wiele, wiele lat, kiedy to Twoje życie zmieniało się jak w kalejdoskopie, przewijały się wydarzenia, sukcesy, porażki, ludzie bardziej lub mniej ważni…on stał w tle przez cały czas, jak cień, ciągle dbając i pamiętając. Mimo że Ty rzuciłeś się w wir własnego życia, zapominając bardzo często o jego istnieniu i o tym, żeby zadzwonić od czasu do czasu, on nadal stoi tam, gdzie stał, jak skała. To można zauważyć dopiero po latach, dopiero wtedy zacierają się jakiekolwiek złudzenia i wtedy okazuje się, że jest ktoś, kto jest dla Ciebie, w każdej chwili. I nie zważa na to, czym ty sam się zajmujesz, czy pamiętasz, czy nie, to nie ma dla niego znaczenia.

 

Miałam niespełna 11, może 12 lat, kiedy poznałam Grześka na letniej kolonii. Trudno go było nie poznać, bo on jest jedyny w swoim rodzaju, wyjątkowy pod każdym, ale to absolutnie każdym względem. A w dodatku jemu wystarczała zazwyczaj jedna minuta, żeby poznać wszystkich dookoła, więc chcąc nie chcąc, każdy znał i jego. Jasny blondyn, z bardzo gęstymi włsami, z dużym nosem, błękitnymi oczami i fantastycznymi dłońmi. Poczucie humoru opuszczało go bardzo rzadko, musiało być naprawdę źle, żeby spoważniał całkowicie. Nie pamiętam dokładnie naszego poznania ani tego, kiedy staliśmy się sobie tak bliscy. Po kolonii zaczął do mnie przyjeżdżać na rowerze, tyle kilometrów, kilka razy w tygodniu po to, żeby się głupio pośmiać, powydurniać czy posłuchać Queen’u. Nasi rodzice pewnie nie wspominają tego okresu zbyt dobrze, bo albo siedział u mnie, a gdy Go nie było, wisieliśmy na dwóch przeciwległych końcach przewodu telefonicznego. I na dodatek pisaliśmy do siebie listy. Takie prawdziwe, piórem na papierze, wysyłane w prawdziwej kopercie, z prawdziwym znaczkiem. Jego listy miały zazwyczaj grubość kilku centymetrów (bo Grzesiek to urodzony pisarz, tylko zdaje się, że on sam jeszcze o tym nie wie), a koperta była zapisana cała, z przodu i z tyłu. I przeważnie, tam gdzie normalnie powinno się pisać dane adresata, on wpisywał pozdrowienia dla pana listonosza. Gdy po latach złożyłam listy od niego w stosik i przewiązałam wstążką, stosik miał jak nic z 30 centymetrów. 30 centymetrów uczuć, śmiechu, radości, płaczu, gniewu, żalu i jeszcze zwykłych głupot.

Od tamtego lata Grzesiek był w moim życiu, zawsze. Z początku siedział w przednim rzędzie, mój czas był wypełniony nim po brzegi. Lata całe byliśmy razem, bardzo blisko. Był nawet okres, że byliśmy bliżej niż blisko, ale nie wypaliło, lepiej było tak normalnie, brat i siostra. Do mojej mamy mówił „mamo” i tak mówi o niej do tej pory, a ja jestem jego siostrą, mówi, że jedyną.
Kiedy życie zaczęło nabierać pędu, a ja byłam zajęta zapełnianiem pierwszych rzędów, on usuwał się na dalsze, ale zawsze był. O każdej porze dnia i nocy mogłam na niego liczyć. Nigdy, przenigdy nie zostawił mnie w potrzebie, nie zawiódł moich oczekiwań, których być może nawet nie miałam prawa mieć. A ja zajęta swoim życiem spychałam go dalej i dalej…przeżywałam swoje miłości, rozczarowania, uniesienia. Liceum, studia, mąż, dzieci. A on zawsze był. I gdy zabrakło rzędów, gdy nie było już miejsc siedzących, stał w tyle, w cieniu, cichutko, zawsze gotowy.

Był pierwszym mężczyzną, z którym spałam w jednym łóżku, pod jedną pościelą, ramię w ramię. Gdy zawalił mi się na głowę cały świat, kiedy przeżywałam niewyobrażalny strach i myślałam o najgorszym, on był. Miałam 18 lat, gdy podejrzewano, że mogę mieć nowotwór. Moi rodzice i brat robili wszystko, co było w ich mocy, żeby mi pomóc przez to przejść, ale sami wtedy też potrzebowali pomocy. On przyjechał do mnie natychmiast, kiedy mu o tym powiedziałam. I już nie wyszedł tego dnia, nic go nie obchodziło, powiedział rodzicom, że zostaje i koniec. Leżał koło mnie i cały czas powtarzał: „będzie dobrze, będzie dobrze”. I było.

Najbardziej szalony człowiek, jakiego znam, inny niż wszyscy, drugiego takiego po prostu nie ma. Jak wkurza, to tak, że chce się pięściami walić w ścianę, jak kocha, to tak, że na zawsze. Życie popchnęło nas w przód. I, mimo że nasze drogi się rozeszły, każde poszło w swoją stronę i widujemy się raz na kilka lat i nawet czasami zapominam, że jest, to przekonałam się już tyle razy, że jest. Nadal stoi z tyłu, w cieniu, cichutko. Gdy napisałam informację na FB, że biegnę w biegu charytatywnym i zbieram pieniądze, żeby przekazać je fundacji do walki z rakiem i podałam numer konta fundacji, każda osoba, którą mam w znajomych, zignorowała moją wiadomość. Po kilku godzinach jednak dostałam pierwszy przelew. On pierwszy. Bo tak było, jak coś trzeba na prawdę, to on wtedy jest. I jemu płakałam do słuchawki po kilkadziesiąt minut dziennie, gdy Borys ugryzł Miśka w twarz i trzeba było podjąć decyzję co dalej. Ostatnio napisałam, bardziej na żarty, że przechodzę załamanie nerwowe. Nie minęło 5 sekund, gdy zadzwonił. I to on powiedział mi, że zawsze ja i mój mąż i nasze dzieci możemy na niego liczyć i mamy walić jak w dym. I czuję, że mówił prawdę.

Pojawił się w moim życiu wtedy, kiedy ja przeżywałam swoje małe wewnętrzne dramaty. Kochał mnie właśnie wtedy, kiedy ja siebie nie mogłam znieść. Byłam jak krzak pomidora, który bez patyka może w każdej chwili się zwalić na ziemię. On był moim patykiem. Wydawało mi się wtedy, że jestem sama na świecie, że nie zasługuję na to, by mnie kochać, by mnie w ogóle zauważać. A on był, zauważał, kochał. Pamiętam, że zajęło mi bardzo dużo czasu, dojście do wniosku, że może on nie żartuje, że może naprawdę dla niego jestem kimś więcej niż zakompleksioną dziewczyną. Powiedział mi kiedyś: „Jak umrzesz, to zrobie o tobie film”. I pamiętam, że przez długi czas po tym myślałam sobie, że jest niepoczytalny. O czym film? O mnie?Czy on nie widzi, że tak naprawdę jestem nikim? Poczucie własnej wartości w tamtym okresie było dla mnie jakimś mistycznym pojęciem.  ”Jesteś jedną z najważniejszych osób w moim życiu, bez tego, co razem przeżyliśmy, nie byłbym tym, kim jestem teraz” napisał mi niedawno, czym wzruszył mnie do łez, bo ja myślałam, że jest, nie wiem, bo się przyzwyczaił do mnie i tak jakoś się zastał… Być dla kogoś tak ważnym, żeby stać w oddali przez tyle lat, nie zważając na nic, bez względu na wszystko?

Udowodniłeś mi, że przyjaźń istnieje. I nauczyłeś, co to jest, bo ja przez lata całe myślałam, że prawdziwych przyjaciół nie ma, nie istnieją, że prędzej czy później odchodzą. Jesteś przyjacielem, którym ja sama chyba nie potrafię być. Za to dziękuję Ci z całego serca.

 

Dziewczynka ze szpiczastą bródką.

Visit Us On FacebookCheck Our Feed
Przeczytaj poprzedni wpis:
12342542_1646420305627961_441627448680522889_n
Mówiłam Wam już, że należę do sekty?

Podobno wiara w siebie, motywacja i samodoskonalenie to część jakiejś nowej, niebezpiecznej sekty. Sekta "Uwierz w Siebie" wciąga i ponoć...

Zamknij