Post, który MUSIAŁAM napisać. O chłopcu, który miał umrzeć.
Nie planowałam żadnego wpisu na dziś. Mowy nawet takiej nie było, bo przyszła mi trzecia część trylogii, o której Wam ostatnio pisałam i jakby jestem wyjęta z życia na chwilę. Jem, piję i czytam. W międzyczasie jeszcze chodzę do pracy, w której po raz pierwszy nie chce mi się siedzieć, bo mam coś ważniejszego do roboty. Tak więc wróciłam dzisiaj, zasiadłam pod kocem z kawą i nastawiłam budzik, żeby nie przegapić godziny, kiedy to trzeba odebrać dzieciaki ze szkoły i zabrałam się za czytanie. Mowy nie było, żebym przestała przed budzikiem. Kątem oka jednak dostrzegłam, że coś mi na telefonie świeci. Messenger. No i tyle było z czytania. Bo czasem trzeba się na chwilę zatrzymać. Dawna koleżanka ze szkoły poprosiła mnie o pomoc.
Muszę Wam opowiedzieć bardzo krótką historię o pewnym lekarzu. Wyjątkowym bardzo. Dr Frank L. Hanley, wybitny kardiochirurg mieszkający w USA. Wyjątkowy dlatego, że robi bardzo wyjątkowe rzeczy. Jako jeden z dwóch lekarzy na całym świecie, operuje pacjentów z bardzo rzadką wadą serca. Nikt inny tego nie robi. Tylko on i jego watykański kolega po fachu. Człowiek, który daje nadzieję w momencie, kiedy zapadł już wyrok.
Kilka lat temu zgłosiła się do niego para Polaków, rodziców bardzo wyjątkowego chłopca. Z prośbą o uratowanie dziecku życia. Właśnie w momencie, kiedy wszyscy inni odmówili pomocy. I Dr Hanley odmówił również. Stan małego był tak ciężki, że operacja nie mogła się udać. Chłopiec nie miał szans. Ale, jak już napisałam wcześniej, chłopiec był tak samo wyjątkowy, jak człowiek, o którym pisałam na początku. A może nawet i bardziej.
Emil. Chłopiec z Sinymi Ustami. I z bardzo chorym serduszkiem. Chłopiec, któremu już nie dało się pomóc. Uparty. Bo choć wszyscy mówili, że umrze, on żyje. Emil uparł się tak bardzo, że w końcu jego stan poprawił się na tyle, że znalazł się jeden jedyny na świecie lekarz, daleko w USA, który zgodził się operować. Ten sam, który wcześniej operować nie mógł, bo stan chłopca był zbyt ciężki. Dr Hanley podejmie się operacji.
Fantastyczna wiadomość. A wiadomo, że za fantastyczną wiadomością tego typu, zawsze czai się druga, mniej fantastyczna. Operacja kosztuje, oczywiście. Półtora miliona dolarów. Trochę ponad.
Chłopiec nie dostał dotacji na operację. Brakuje jednego podpisu. Brakuje, ponieważ chłopiec, według lekarzy, i tak ma ogromne szczęście, że jeszcze żyje. Nie oceniam, bo nie mam prawa, zdaję sobie sprawę, że jest mnóstwo dzieci, których szansa na wyzdrowienie znacznie przewyższa szanse Emilka…
I dlatego ta sprawa jest inna. Dlatego wszystko zależy od zwyczajnych ludzi, takich jak ja i Ty.
Do końca lutego rodzice Emila muszą wpłacić zaliczkę, aby zarezerwować termin operacji. Ponad trzy miliony złotych. Mają połowę. Mają nadzieję uzbierać, jeżeli nie całość, to chociaż tyle, żeby udało im się wynegocjować późniejszą wpłatę brakujących pieniędzy.
Więc co? Kto może, niech zrobi dzisiaj coś dobrego. Cokolwiek. Jeżeli nie możesz nic wpłacić, pomódl się i prześlij informację o Chłopcu z Sinymi Ustami dalej. To też pomoc, ogromna. Chłopiec, który miał umrzeć, dalej walczy. I pewnie robi to z tak szlachetnych pobudek, że jak o tym myślę, to serce mi się ściska.
Mało czasu, ale to nic nie szkodzi. Wierzę, że się uda. Skoro Emil wierzy, to głupotą byłoby nie wierzyć. Dzieci wiedzą lepiej niż my! Wiedzą więcej. Skoro on wierzy, to znaczy, że jest szansa!
Tutaj jest link do SięPomaga, gdzie można wpłacić pieniążki dla Emila. Poznajcie jego historię (tutaj znajdziecie link do bloga o Emilu), to nie potrwa długo, kilka minut może. A później sami zdecydujcie, co chcecie zrobić. Pokazaliście już wcześniej, że może średnio komentujecie pod postami, może średnio się udzielacie na fb, ale że gdy wołam, to jesteście! Jesteście gotowi pomóc, tak jak było z małą Amelką, która miała szczęście, która żyje i której odrastają powoli włoski.
Teraz też wiem, że usłyszycie wołanie i klikniecie SHARE. I za to z góry serdecznie Wam dziękuję.