4023620949_1107b8af85_z
BANIALUKI,

Problemy w związku, czyli o tym jak uciekałam z domu

Kłótnia z mężem. Bo obraził twoje uczucia, mówiąc, że film, który kochasz najbardziej na świecie i widzisz w nim wspaniałe wartości, jest po prosu głupi, debilny i nic z niego nie wynika. I im bardziej tłumaczysz, że jak to, że przecież tyle mądrości, tyle wszystkiego, tym bardziej on prycha, macha ręką i mówi „co z tobą nie tak?”. I wtedy co?

No i wtedy to trzeba usiąść i przeprowadzić kulturalną rozmowę, zaczynając od „kochanie (nie baranie, idioto, cymbale czy debilu), kiedy powiedziałeś, że mój ukochany film jest głupi, zraniło to moje uczucia, poczułam smutek i odniosłam wrażenie, że rozumiemy ten temat nieco inaczej”. A on czeka na swoją kolej, a potem odpowiada „Kwiatuszku, w sumie to nie wiem, dlaczego tak powiedziałem, chyba wiedziałem, że cię to zdenerwuje i trochę chciałem cię sprowokować. W sumie masz rację, ten film jest…świetny”. A potem wiadomo, buziaczek, coś tam i cyk, mamy piękny, zdrowy związek!

U nas to jakby jednak troszkę inaczej wyglądało. Nie było czekania, nie było kochanie ani kwiatuszku, tylko była jatka. Taka na maksa. No bo jakto tak? A że ja jestem nerwus i bardzo szybko się gotuję, naprawdę ekspresowo, a jak już się ugotuję, to nie mogę wytrzymać napięcia, to bywało wesoło. Miałam taki swój sposób na owego napięcia rozładowanie. I nigdy się nie sprawdził, ale ja dalej w zaparte próbowałam.

Było to w czasach, kiedy nasz związek jeszcze raczkował, a my oboje działaliśmy raczej na zasadzie prób i błędów (z przewagą błędów) aniżeli na racjonalnym i świadomym podejmowaniu decyzji. O dzieciach wtedy jeszcze nawet nie myśleliśmy. Sami byliśmy trochę jak dzieci. Mój sposób polegał na tym, że oto, nie mogłam dłużej słuchać, jak mój mąż pieprzy bzdury i po prostu wychodziłam z domu! Ale nie, że do sklepu, tylko wychodziłam na zawsze! Brałam do torebki majtki, szczoteczkę do zębów i telefon i mówiłam, że po resztę rzeczy wrócę kiedy indziej. I szłam. Celem moim było oczywiście wzbudzenie w moim mężu trwogi i przerażenia, że oto jedyna wspaniała kobieta na świecie w końcu się wkurzyła i odeszła i że to wszystko przez niego i miał oczywiście mnie szukać i błagać o przebaczenie.

I mój wspaniały plan zawsze spalał na panewce, ale jeszcze wtedy nie mogłam pojąć, dlaczego i próbowałam do skutku.

Kiedyś pamiętam wyleciałam z domu jak oszalała, nie zabierając ze sobą nic. Trzasnęłam drzwiami i poszłam sobie przed siebie. Nasłuchiwałam cała drogę, czy przypadkiem dziadownik za mną nie biegnie z bukietem kwiatów, ale nie. No to łaski bez! Ja ci pokażę! Nie wiedziałam gdzie iść, było już trochę późno, poszłam więc na boisko, które było tuż za moim ogrodem i tam sobie siedziałam. Na takim kamieniu siedziałam, bo na ziemi było zimno. I myślałam sobie „No to teraz to dopiero zobaczysz, drańciuchu jeden, martw się! Że mnie porwali albo co” i czułam pełną satysfakcję wyobrażając sobie mojego M wyrywającego wszystkie włosy z głowy i wołającego w przestworza „wróć!”.  W końcu postanowiłam, że pora wracać. Wiecie, oglądaliście na pewno „Love Story”, kiedy to ona się wkurzyła i wybiegła, on poleciał za nią, ale nigdzie jej nie mógł znaleźć, w końcu wrócił do domu, a ona tam siedziała na schodach, cała zmarznięta, bo kluczy zapomniała. I on ją wziął w ramiona i przeprosił i powiedział, żeby już mu więcej tego nie robiła… No to byłam pewna, że tak właśnie będzie. Wchodzę poważna do domu, z obietnicą w duchu, że nie dam się tak łatwo przekabacić, a mój francowaty księciunio leży na łóżku i śpi! I chrapie! Wtedy podjęłam decyzję o rozwodzie, no bo skoro tak, że żony nie ma przez dwie godziny a ten ma gdzieś i jeszcze jest w stanie zasnąć, to nie ma sensu tego ciągnąć. Przeszło mi dopiero na drugi dzień.

Kilka razy jeszcze powtórzyłam sposób z ucieczką, tylko właśnie wtedy już stosowałam myk z torbą podróżną, do której ładowałam wszystko co popadnie i wychodziłam, mówiąc „żegnaj!”. Za każdym razem wracałam, bo w sumie co innego robić, gdzie iść? A poza tym, jak już ochłonęłam to myślałam sobie, że to głupie po prostu. Ale to tylko do następnego razu, kiedy to w szale, zraniona na maksa, brałam znowu torbę i opuszczałam swój dom na zawsze.

Kiedyś przeszłam samą siebie. Mieliśmy taki zwyczaj, że czytałam M na głos książki. I oboje to uwielbialiśmy. Książka, którą akurat czytaliśmy, to była moja świętość, stała na głównym miejscu w biblioteczce i czytałam ją wtedy chyba po raz piąty, płacząc w międzyczasie co dwadzieścia stron. I na samym końcu mój M, chcąc mnie chyba wyprowadzić z równowagi, powiedział, że „nie obraź się kochanie, ale ten twój pisarczyk to jakiś świr, a główna bohaterka to zwykła dziwka, więc nie wiem, czym się tak jarasz”. O nie! Tego nie byłam w stanie wytrzymać. To ja z uczuciem, trzęsąc się, czytam przeżywając każde słowo, połykając własne łzy i zapisując co ważniejsze cytaty a ten mi tu takie coś? Torba, majtki, szczoteczka i wio, idę. Zagrodził mi drzwi wtedy, „Nie wygłupiaj się, żartowałem, daj spokój, znowu się poszlajasz i wrócisz i po co to?  Już jest ciemno”. Myślę acha! To go wzięło, martwi się! Idę, puszczaj, wychodzę! A on puścić nie chciał. To weszłam do łazienki i wyskoczyłam przez malutkie okienko na schody przeciwpożarowe! I poszłam. I to wszystko w obronie honoru mojego ukochanego pisarza.

Wróciłam po jakiejś godzinie, bo ciemno wszędzie a poza tym, co robić? Weszłam do domu, powiedziałam, że zapomniałam portfela i że dziś zostanę, ale że ja śpię na kanapie i żeby mnie nawet nie próbował przepraszać. Nie próbował. Kanapa mała jak cholera, nóg nie mogłam rozprostować, myślałam że mnie szlag jasny trafi. A ten spał sobie w łóżeczku, chrapał i miał cały świat gdzieś.

I mniej więcej wtedy stwierdziłam, że w  sumie to, że mu się nie podoba moja ukochana książka, albo jakieś inne brednie, o które zwykliśmy się wtedy kłócić, nie były tego warte i że te akcje z ucieczkami są chyba bez sensu. Nie jesteśmy w „Przeminęło z wiatrem” . Trzeba było obmyślić jakiś inny sposób na rozładowanie napięcia. Tylko że teraz już się nie przejmuję takimi rzeczami. Znam siebie i lubię siebie i nie drażni mnie to, że komuś nie podobają się dzieła ludzkości. Wydoroślałam chyba. Ale co się nauciekałam z domu to moje i jak sobie przypominam te stare dzieje, to ryczę ze śmiechu.

Visit Us On FacebookCheck Our Feed
Przeczytaj poprzedni wpis:
aroni-738306_1280
Czy dziecko ma swoje prawa?

Zdarzyła Ci się kiedyś taka sytuacja, że chciałaś sprawić dziecku przyjemność i zabrać je do kina na przykład? Kupowałaś bilety,...

Zamknij